poniedziałek, 30 listopada 2009

Jak zdobyć pieniądze na startup?

Na prośbę Krzysztofa Urbanowicza przekazuję informację, która - jak widzę - rozchodzi się już mocno w sieci. Niemniej również poniżej wpis P. Krzysztofa na jego blogu.

Krzysztof Urbanowicz:

Jeśli masz pomysł na biznes lub właśnie założyłeś startup i potrzebujesz kapitału na rozwój, przyjdź na spotkanie „Biznes przy kawie" w środę 2 grudnia 2009 r., od godz. 17:00, w restauracji KOM, ul. Zielna 37 w Warszawie. A nazajutrz, 3 grudnia o godz. 17.00 w hotelu Wit Stwosz, odbędzie się identyczne spotkanie w Krakowie.

To pierwsze z serii spotkań, których celem jest prezentacja możliwości finansowania innowacyjnych przedsięwzięć w ramach projektu „Kapitał na start w innowacje - promocja innowacji w środowisku biznesowym i naukowym".

Operatorem projektu jest Miasteczko Multimedialne Park Technologiczny i Stowarzyszenie Klaster Multimediów i Systemów Informacyjnych w Nowym Sączu, działające przy Wyższej Szkole Biznesu - National-Louis University w Nowym Sączu. Projekt „Kapitał na start" jest współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka, oraz z budżetu państwa.

W ramach projektu „Kapitał na start" zorganizowany zostanie również konkurs Startery Innowacji na najlepsze pomysły gotowe do pozyskania zewnętrznego finansowania.

Autorzy najciekawszych pomysłów rozpoczną rozmowy z inwestorami prywatnymi celem uzyskania zewnętrznego finansowania. Dodatkowo zwycięzcy konkursu otrzymają pakiet bezpłatnych konsultacji celem przygotowania merytorycznego do przeprowadzenia procesu inwestycyjnego.

sobota, 28 listopada 2009

Rozterki PR-owców

PR-owcy przeżywają rozterki związane z ich zawodem. Można było je też usłyszeć na Forum PR. Pisze o nich również Jacek Gadzinowski na swoim blogu. Rozterki te są jednak przejawem zdrowia. Narzekania obracają się wokół niepoważnego traktowania sztuki budowania relacji, negatywnego znaczenia samego terminu „PR”, noznaczającego coś pustego i plastikowego, propagandowego.

O kwestie te zostałem zapytany kilkakrotnie w rozmowie z serwisem ePR podczas Forum. Jako głównych winowajców obrazu PRowców podaje się polityków. Nie wydaje mi się jednak, żeby tam należało szukać źródeł problemu. Rzeczywiście dużo mówi się o politycznym PR, ale wynika to z tego, że tematy polityczne nakręcają ruch na stronach Internetowych, zwiększają słuchalność, czytelników i widzów. Po prostu polityka króluje w mediach.

Za główne przyczyny słabej w – w opinii wielu – kondycji PR - wymieniłbym jednak błędy leżące po naszej, czyli PR-owej, stronie:

- Zbytnia pycha i świadomość, że rządzimy światem, posiadamy klucze do mądrości świata, bo jesteśmy wpływowi, potrafimy opisywać rzeczywistość lepiej niż inni. W takiej wizji PR jest traktowany jak wiedza tajemna, którą posiadają jedynie nieliczni.

- Ciągły problem świadomości wielu menedżerów, w jaki sposób pracuje się w PR-ze. Przy dyskusji u Dominika Kaznowskiego wyszedł syndrom tzw.wycinków prasowych, które są towarem pożądanym przez tychże menedżerów. Tymczasem sfera komunikacja zmieniła się nie do poznania w ciągu ostatnich kilku lat. Poza tym spotkałem się kiedyś z sytuacją, że menedżer wynajął agencje PR, ustalił miesięczne wynagrodzenie dla agencji (dość skromne, za gotowość i doradztwo), a następnie spodziewał się, że organizacja wszystkich wydarzeń, konferencji, gadżety, materiały programowe, opłacane są z tego fee. Prawdopodobnie wziął sobie do serca, że PR jest tańszy i skuteczniejszy niż reklama :))

- Podejście wielu dziennikarzy do zawodu PR-owca jak do zawodu drugiej kategorii. Dziennikarz to zawód szlachetny, PR-owiec to rola cyniczna, umotywowana wyłącznie pieniędzmi. Tymczasem PR-owcy mogą dziennikarzom niezwykle pomóc w pracy. Może nie jest to najlepsze porównanie, ale wierzę głęboko, że profesjonalny lobbysta jest bardzo potrzebny w procesie konsultacji społecznych, w pracach sejmowych komisji. PR-owiec jest dla wielu innych grup, tak samo potrzebny. Służy wiedzą i argumentami. Porządkuje skomplikowaną rzeczywistość. Jeżeli robi to z otwartą przyłbicą, to obiektywizm leży po stronie dziennikarza i jego umiejętności krytycznego myślenia.

- A skoro jesteśmy już przy tym punkcie, to warto podkreślić też pewną patologię rynku. Jest nią brak transparentności. Do tego będę jeszcze wielokrotnie wracał. Nie dziwmy się, że PR-wcom się nie ufa, skoro raz na jakiś czas dziennikarze dowiadują się, że sprawy nie były im przedstawiane otwarcie od samego początku. Jeżeli mamy do czynienia z „niezależnymi ekspertami”, o których nikt nie wie, dla kogo pracują, ale wypowiadają się publicznie, to grozi to negatywnymi konsekwencjami dla całej branży. Moja opinia jest jednoznaczna. Jeżeli agencja obsługuje danego klienta, to informacja taka powinna znaleźć się na stronach tej agencji. I tyle. Media tym bardziej zapraszać powinny specjalistów PR pracujących w danych branżach, bo ich wiedza na temat bieżących sporów i ich złożoności jest największa. Podpisywani powinni być jednak jako eksperci pracujący w danej branży. Wielu jednak ukrywa tę wiedzę, bo wie, że dzięki temu będą zapraszani do mediów i mogą grać na niedookreśleniach. Tymczasem wiedza na temat obsługiwanych przez PR-owców klientów powinna ich właśnie uwiarygodniać. Rozumiem, że w wielu przypadkach takie podejście eliminowało ludzi ze sfery komentatorskiej. I tu widzę błąd dziennikarski, bo każdy gdzieś przecież lub dla kogoś pracuje. Wzajemne poszanowanie profesjonalizmu powinno opierać się na jawności.

Dominik Kaznowski i dr Dariusz Tworzydło zapowiedzieli, że rozpoczynają planowanie Kongresu PR pod kątem nowego programu i nowej wizji PR-u. To dobrze, bo powyższe problemy mogą zostać wyraźnie zaadresowane podczas przygotowań i trwania samego Kongresu 2010. W związku z tym, że dyskusja właśnie się rozpoczęła, będę do poszczególnych wątków wracał i prezentował kolejne.

środa, 25 listopada 2009

Kilka słów o "Złotych Spinaczach" i Forum PR

Uczestniczyłem dzisiaj w gali rozdania nagród w konkursie ZFPR „Złote Spinacze” oraz w Forum PR.

Raz jeszcze powiedzieć muszę, że organizacja tego konkursu stoi na najwyższym poziomie z konkursów, które znam. Jestem jurorem i podziwiam, w jaki sposób byliśmy pilnowani, informowani, obsługiwani podczas wielotygodniowych prac jury. Nad czystością zasad czuwało KPMG. Tak więc chylę czoła przed organizatorami ze Związku z Pawłem Trochimiukiem na czele.

A skoro o „Złotych Spinaczach” i Forum, to trzy spostrzeżenia:

- Zauważyłem, że w wielu pracach konkursowych dominowała forma przygotowania raportów, które stawały się pretekstami do komunikacji. Rozumiem to, bo to rzeczywiście skuteczne narzędzie komunikacyjne. O ile wnosi coś nowego. W każdym razie media lubią tę formę. Raport brzmi para-naukowo, tak więc można go łatwiej cytować niż informacje od PR-owca :)) Śmieję się trochę, bo brzmi to jak wizja technopolu Neila Postmana. W technopolu wszystko, co ma posmak naukowości i jest mierzalne jest w cenie. Takie osobiste odczucie. Są też pozytywy takiego podejścia, bo wiele z „raportów” wnosi ciekawe argumenty do dyskusji.

- Na Forum PR, podczas części warsztatowej, gdzie uczestnicy mogli wybrać specjalizację, największym zainteresowaniem cieszył się warsztat o mediach społecznych. Z tego wynika, że PR-owcy ewidentnie zauważyli, że skazani są na nowe media. Trochę się im jeszcze przyglądają, trochę obwąchują, ale zainteresowanie jest duże. Istnieje pewien problem, że o PR-ze w nowych mediach mówią przedstawiciele środowisk interaktywnych, co bardzo często powoduje kłopoty komunikacyjne. Po prostu elementy, na których się skupiają, wątki związane z całym biznesem internetowym są często niezrozumiałe dla PR-owców. To trochę ludzie z dwóch różnych światów. Ja też należę do świata PR. Interaktywny mnie fascynuje, bo widać tam niesamowity power do implementowania nowości. Napiszę o tym w Innym wpisie, bo mam na ten temat odrębną opinię.

- Cieszy mnie też osobiście, że w konkursie uczestniczyło wiele projektów „społecznych”, wśród nich związane z tematami religijnymi, Powstaniem Warszawskim (najfajniejszy chyba, to projekt San Markos, czyli kampania Facebookowa powstańców „Kostka” i „Sosny”. Sam stałem się ich przyjacielem podczas 63.”dni powstania”). To sygnał, że projekty ideowe, społeczne, ideowe się profesjonalizują. To też dowód, że profesjonaliści, promując idee, mogą zarażać nimi innych. Gratulacje.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Jeszcze jedno miejsce dla profesjonalnych dziennikarzy

Kryzys na rynku mediów nie jest spowodowany wyłącznie kryzysem ekonomicznym, z jakim wszyscy walczymy od półtora roku, ale przede wszystkim z redefinicją samych mediów. Dziennikarze zmuszeni będą do zmiany przyzwyczajeń i zuniwersalizowania swoich kompetencji. Są tacy, którzy wyciągają ręce do profesjonalnego dziennikarstwa w kryzysie. Marek Miller opisuje jak obywatelski portal w USA płaci dziennikarzom zawodowym za artykuły, a kiedyt napotkają one na ponadprzeciętne zainteresowanie, otrzymują dodatkowe wynagrodzenie. Koniecznie trzeba przeczytać wpis Marka.

To bardzo optymistyczne z dwóch powodów:

- Okazuje się, że w wielu przypadkach fachowi dziennikarze, z właściwym warsztatem pracy, doświadczeniem i wiarygodnością są nie do przeceniania w sieci.
- Być może po woli klaruje się model zatrudniania profesjonalistów do pracy dziennikarskiej w Internecie. Wiem, chyba za szybka, by stawiać taką tezę. Z pewnością na rodzimym rynku.

Jedno jest pewne. Dziennikarze będą zmuszeni do myślenia o własnym rozwoju w nieco innych obszarach niż do tej pory. Widzę jeszcze jedno takie miejsce, gdzie – w mojej ocenie – ich umiejętności są nie do przecenienia. Jest nim szeroko pojęty PR. Nie chodzi mi jednak o wchodzenie w buty rzeczników, szefów komórek PR-owych i wydziałów prasowych. To jest jasne od dawna. Na myśli mam tworzenie mediów dla organizacji, głównie firm, ale również instytucji publicznych. Rola takich kanałów będzie bardzo szybko rosła. To szansa dla organizacji na skuteczną komunikację, a dla wielu dziennikarzy na dalszy rozwój ich karier i nie odchodzenie od zawodu. Potrzebne jest do tego tylko jedno: świadomość rynku biznesowego i administracji, że takie kanały są dla nich niezbędne. To raz. A po drugie, świadomość, że miejsca takie są co prawda kanałami komunikacji tych organizacji, ale nie są miejscem tworzenia obrazu dalekiego od rzeczywistości (mówiąc delikatnie :)) Myślę jednak, że potrzeba taka zostanie uświadomiona tzw.rynkowi raczej wcześniej niż później.

sobota, 21 listopada 2009

Nie zostawiaj po sobie śladu w Internecie - porady PR-wców?

Słucham właśnie wykładu prof. Bogusława Kwarciaka, psychologa komunikacji internetowej (agencja Opus B). Mówiąc o zachowaniach Internautów w sieci wskazał, że mamy do czynienia ze zjawiskiem doradzania przez specjalistów od wizerunku unikania osobom publicznym pozostawiania cyfrowych śladów swojej obecności. Internet nie zapomina. Jego możliwości są praktycznie nieograniczone. Artykuły w Internecie, wypowiedzi, komentarze, zawsze mogą być odtworzone. Dużo łatwiej niż w modelu tradycyjnym zarzucić jest takiej osobie niekonsekwencje, wypomnieć niespójności. Rozwiązaniem jest więc minimalizowanie zostawiania śladów, bo jak wiadomo ich brak jest niemożliwy, jeśli pełni się funkcje społeczne. Żeby była jasność, profesor Kwarciak nie utożsamia się z takim stawianiem sprawy (sam zawodowo zajmuje się właśnie komunikacją reklamową w Internecie). Mówi o występującym zjawisku, z którego wielu PR-owców nie zdaje sobie sprawy.

Wniosek profesora Kwarciaka są bardzo ciekawe i trafia w punkt tego, co zauważyłem w praktyce. Wydawałoby się, że zasugerowanie takiego rozwiązania świadczy o amatorszczyźnie PR-owca lub dyletanctwie urzędnika, polityka, innej osoby publicznej. Tymczasem dokładnie tego rodzaju strategie zachowań obserwuję wśród wielu osób. Nie chcą, żeby o nich pisano, mówiono, pokazywano w sieci.

Niezwykłe. Oczywiście, że ci, których znałem, charakteryzują się sceptycyzmem wobec Internetu. Moja opinia jest jednoznaczna: takie osoby powinny zdobyć nowe kompetencje i zrozumieć znak czasu, jakim jest komunikacja internetowa.
To plus Internetu, że jest w stanie zapamiętywać lepiej niż człowiek, co głosimy, jakie stanowisko zajmujemy. W tym znaczeniu ułatwia uczciwe funkcjonowanie w debacie publicznej.

Występowanie bardzo szerokiej grupy osób unikających swojej „cyfrowej historii” jest faktem. Informacja, że specjaliści od wizerunku doradzają taką postawę klientom jest dla mnie porażającą i bardzo interesującą nowością !

piątek, 20 listopada 2009

Co z blogami mediów?

A propos blogowania firmowego w Polsce, a w zasadzie prawie jego braku w kontekście spółek, giełdowych, ciekawi mnie, dlaczego spółki mediowe nie tworzą tego rodzaju rozwiązań. Należą do nich platformy blogowe, ale jako przedsięwzięcia biznesowe lub dziennikarskie. Żadna ze znanych mi spółek medialnych w Polsce nie używa jednak blogów do komunikacji korporacyjnej. Nie robi tak, ani ITI, ani TVP, ani Agora, ani Polskapresse. Rozumiem, że to może wynikać z potrzeby skupienia się na głównym biznesie i odciągnięcie uwagi od kwestii korporacyjnych. Ale jednak blog, to tylko pewna, forma i od właścicieli zależy jaką treścią wypełnią tę formę i do kogo go kierują. Może z tą wiarą w social media wcale nie jest tak silnie jak się głosi? Lękają się?

Potrzeba jest ewidentna. Prowadzę zajęcia ze studentami, którzy przygotowują informacje o mediach, z punktu widzenia pracy redakcji oraz biznesu (informacje korporacyjne). Okazuje się, że często mają ogromne problemy z dotarciem do bieżących i interesujących informacji o spółce. Strony www nie zawsze wystarczają. Blogi byłyby w takich poszukiwaniach bardzo pomocne. Z pewnością nie tylko dla studentów.

środa, 18 listopada 2009

Pierwsza korporacyjna platforma blogowa



Nieczęsto piszę na tym blogu o sprawach zawodowych. Ta jednak wykracza daleko poza zwykłe zawodowe zaangażowanie. Dzisiaj się chwalę :))), choć to bardziej wyzwanie i zobowiązanie. W postaci pierwszej w Polsce korporacyjnej platformy blogowej. Platformy Grupy TP.

Dużo mówi się u nas o mediach społecznych, blogach, mikroblogach i interaktywności, ale jeśli spojrzy się na spółki warszawskiej giełdy (prawie 400), to tylko kilka z nich komunikuje się z otoczeniem za pomocą blogów. Blogi, które można nazwać korporacyjnymi to zaledwie 4-5 z nich. Dlaczego tak się dzieje? Przecież giełda jest ważnym papierkiem lakmusowym kondycji rynku. My proponujemy coś więcej niż tylko blog. Startujemy z zestawem blogów prowadzonych przez kilkanaście osób. Pierwszego dnia obejrzeć można też film o kuchni naszego pomysłu, skąd się wziął, jaka wizja nam przyświeca i jakie blogi można u nas czytać… Otóż: blog korporacyjny, blog technologiczny, blog sportowy i oczywiście blog Wojtka Jabczyńskiego, naszego rzecznika prasowego, blogującego z sukcesami od prawie roku. Trzymajcie za nas kciuki ! Zespól jest super, więc w przyszlosc patrzymy z optymizmem :)) Filmik prezentacyjny:

poniedziałek, 16 listopada 2009

Polska amafesjonalistka (Katarzyna Zalewska)


Kilka tygodni temu wpadłem w sieci na tekst Marka Penna (autora „Mikrotrendów”) na temat amafesjonalistów, czyli osób prywatnych z umiejętnościami na najwyższym poziomie:

„Coraz więcej osób, pracujących raczej w domach i często chodzących całe dnie w piżamach tworzy treści i wiele prac, które konkurować mogą z produkcjami profesjonalnych firm i korporacji. Blogi są najbardziej jaskrawym przykładem dzielenia się własnymi opiniami, wynikami badań i dociekań, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Autor podaje przykład Etsy – internetowego sklepu, gdzie kupić można wyroby artystyczne tworzone przez osoby prywatne: torebki, rękawiczki, zawieszki, szale, kolczyki, etc. Na stronie zarejestrowało się 200 000 osób, a sprzedaż w ostatnim roku wzrosła ponad dwukrotnie. Zaletą są przede wszystkim niskie ceny ! Bez Internetu większość z tych wyrobów nie miałaby szans przebicia się na tradycyjnym rynku.”

Ostatnio znalazłem też polską amafesjonalistkę, Katarzynę Zalewską, artystkę z Krakowa, tworzącą ręcznie kartki, biżuterię, zawieszki, przepiękne rysunki. Co najważniejsze dzięki Internetowi można je podziwiać na jej blogu katarzynazalewska.blogspot.com. W dobie, gdzie ekskluzywne, tworzone na zamówienia, wpasowujące się w gusta indywidualnych klientów produkty, są coraz bardziej pożądane, życzę Katarzynie samych sukcesów ! Niektóre z prac polskiej amafesjonalistki:)):





czwartek, 12 listopada 2009

Przykazania Postmana w dziedzinie edukacji telewizji

Skoro jestem przy Postmanie, to w wolnej chwili postanowiłem zerknąć do jego najbardziej znanej w Polsce książki „Zabawić się na śmierć” (Wydawnictwo Muza, Warszawa 2002). Przedstawia w niej analizę negatywnego wpływu telewizji na współczesną umysłowość Amerykanów, a przede wszystkim na system kształcenia. Twierdził, że Ameryka miała do czynienia w latach 80. z trzecim wielkim kryzysem, w jakim znalazł się zachodni system oświaty.

Pierwszy miał miejsce w V wieku przed Chrystusem. Ateny przeżyły wtedy zmianę kultury ustnej na kulturę opartą na alfabecie i słowie pisanym. W celu zrozumienia, co to oznaczało, autor poleca lekturę Platona.

Drugi kryzys dokonał się w XVI wieku za przyczyną wynalezienia prasy drukarskiej. Dla chcących zrozumieć znaczenie tego wydarzenia i jego konsekwencje, wskazuje lekturę Johna Locka.

Z trzecim mamy do czynienia pod wpływem elektronicznej rewolucji, której głównym nośnikiem jest telewizja. Autorem rozjaśniającym zrozumienie trego procesu jest Marshall McLuhan.

Neil Postman nazywa też telewizję „programową”. Programowość polega na specjalnie skonstruowanym systemie informacyjnym, którego zadaniem jest wpływanie na nauczanie, ćwiczenie, doskonalenie charakterów młodzieży. W tym ostatnim zakresie konkuruje przede wszystkim ze szkolnym systemem nauczania, unicestwiając go całkowicie. W jego opinii telewizja wniosła nową ideę do filozofii edukacji, a mianowicie, że nauczanie i rozrywka są nierozłączne. Jak przyznaje, tej oryginalnej koncepcji nie znajdzie się w żadnych oświatowych debatach. Co innego jest twierdzić, że dziecko (młodzież) musi być zaciekawione przedmiotem swej nauki, albo że musi mieć silne zakorzenienie w sferze uczuciowej, a co innego, że bez rozrywki nauczanie staje się nieskuteczne. Przytacza Cycerona, który głosił, że celem edukacji jest wyzwolenie ucznia z tyranii teraźniejszości, co jest bardzo wymagające dla samego ucznia. Uczniowie z natury robią coś przeciwnego, czyli próbują przystosować się do bieżącej rzeczywistości. Celem właściwej edukacji jest sięgnięcie do istoty rzeczy i praw, na jakich opiera się rzeczywistość.

Postman konstruuje trzy przykazania, jakimi kieruje się TV i jakie kieruje do swoich widzów:

1. NIE BĘDZIESZ STAWIAŁ ŻADNYCH WARUNKÓW WSTĘPNYCH
Każdy program telewizyjny stanowi zamkniętą całość i posiadanie jakiejś wiedzy wyjściowej nie jest warunkiem koniecznym, ani wymaganym do jej oglądania. Uczeń musi mieć prawo do zajrzenia w każdej chwili. Dlatego – przestrzega Postman – nie znajdziemy żadnego programu teleiwzyjnego zaczynającego się od warunku, że w celu zapoznania się z tym materiałem, należy najpierw sięgnąć po poprzednie odcinki. No może poza serialami (uwaga własna !)

2. NIE BĘDZIESZ WPROWADZAŁ STANU NIEPEWNOŚCI
Każda historyjka i idea musi być natychmiast przyswajalna. Najważniejsze jest zadowolenie ucznia, a nie jego rozwój. Refleksyjność i wbijanie w stan niepewności groziłoby utratą widza i przełączaniem na inne programy.

3. BĘDZIESZ UNIKAŁ OPISU JAK DZIESIĘCIU PLAG
Opis jest największym wrogiem. Spory, hipotezy, racje, repliki przekształcają telewizję w radio lub materiał drukowany. Telewizja przyjmuje raczej formę gawędy prowadzoną za pomocą dynamicznych obrazów i muzyki. Niczego się z TV nie dowiemy, jeśli nie zostanie to umieszczone w udramtyzowanym kontekście i właściwie zobrazowane.

Warto podkreślić, że Neil Postman napisał „Zabawić się na śmierć” w 1985 roku. Nie znał jeszcz Inteernetu. Większość jego twórczości (przypomnę, że zmarł w 2003 roku) przypada na rozkwit telewizji. Być może Internet w dzisiejszym kształcie rozwiałby jego wątpliwości i potraktowałby go jako silny nośnik słowa pisanego. Biorąc jednak pod uwagę przewidywania konsumpcji mediów i wiodącej roli video w Internecie, być może podtrzymałby swoje oryginalne tezy. W każdym razie jego intelektualne prowokacje warto brać pod uwagę, bo trudno nie zgodzić się, że media (a z nich najsilniejsze medium – TV) nie do poznania zmieniają zarówno system edukacji jak i systemy polityczne i gospodarcze. Poglądy Postmana pozwolę sobie jeszcze przytaczać wiele razy.

wtorek, 10 listopada 2009

Ekologia mediów

Rozpocząłem właśnie ciekawą lekturę, której wynikami bardziej szczegółowo podzielę się po jej przeczytaniu. Jednak w związku z tym, że czytelniczka prosiła mnie ostatnio pod jednym z wpisów, że opis pewnych zjawisk jest ciekawy, ale bardzo ciekawe byłaby osobista opinia, postanowiłem wspomnieć ponownie Neila Postmana. Lekturą, którą właśnie czytam, jest „Buliding a Bridge to the 18th Century. How the Past Can Improve Our Future”.

To jeden z moich ulubionych autorów. Z pewnością nie można powiedzieć o nim, że nie miał własnych poglądów na media i nowe technologie. Opinie te żywe są do dzisiaj. Neil Postmna był założycielem studiów w zakresie ekologii mediów na New York University. Sama nazwa „media ecology” jest bardzo interesująca. Wynika z dwóch przesłanek:

- Źródła starożytenego: Arystoteles traktował ekologię jako intelektualny spokój ducha, pozwalający utrzymywać gospodarstwo domowe w porządku (!)
- Żródła współczesnego: ukutego w XIX wieku i uznającego ekologię za interakcję pomiędzy różnymi elementami w otaczającym nas środowisku.

Ekologia mediów, to zatem ogół interakcji komunikacyjnych w środowisku życia człowieka, które go determinują jego zachowania, a przede wszystkim media i nowe technologie komunikacyjne. Z pewnością Postman na osi mediocentryści-socjocentryści spozycjonowany może zostać jako skrajny mediocentrysta. Mediocentryści, to grupa intelektualistów wierzących, że rozwój i nasze zachowania bardzo silnie determinowane są (żeby nie powiedzieć „zależne”) od środków komunikacji (mediów).

Charakteryzował się głębokim sceptycyzmem wobec ślepej wiary w moc nowych technologii i technicyzację myślenia. Opowiadał się przeciwko niebezpiecznym eksperymentom genetycznym prowadzącym do klonowania ludzi. Samego siebie określał jako syna myśli oświeceniowej, racjonalizmu. Bardzo krytycznie odnosił się do intelektualistów postmodernistycznych, poddających w wątpienie możliwość oddawania prawdy i opisu rzeczy poprzez słowo. Głęboko wierzył w możliwości komunikacyjne ludzi i opisywanie prawdy w tych procesach.

Jego lektury zmuszają do myślenia krytycznego (nie krytykanckiego) wobec wszelkich form mediów. Sam zarzekał się wielokrotnie, że nie jest przeciwko technologii, bo ta służy człowiekowi. Problemem jest traktowanie jej jak celu, a nie środka.

Jeżeli Neil Postman zainteresuje kogoś tak jak mnie zainteresował, to zapraszam w ciągu tygodnia na bloga na post opisujący w skrócie wspomnianą książkę, manifest filozoficzny Neila Postmana. Załączam też filmik związany ze studiami utworzonymi przez Postmana:

środa, 4 listopada 2009

Neutralność Google, Google jako firma mediowa - wywiad z Kenem Auletta (I want media)

Serwis I want media opublikował dzisiaj ciekawą rozmowę z Kenem Auletta, autorem książki „Googled. The End of the World as We Know it”. Jeszcze ciekawsza jest pewnie książka.

W każdym razie Auletta porusza kwestie definiowania siebie przez firmę Google jako firmę mediową, co rozmówca sam uznaje za nowość. Takie postawienie sprawy wywołuje alergiczne reakcje mediów tradycyjnych, widzących w Google zagrożenie dla własnych pozycji. Autor książki przyznaje, że funkcjonowanie w „nowym świecie" wymaga specyficznego balansu, bo wiele firm – jak Google i media tradycyjne, np.gazety – skazanych jest zarówno na konkurowanie ze sobą jak i na bliską współpracę. Terminem opisującym ten stan jest „frenemy”.

Ciekawostką jest również informacja, że Larry Page, współzałożyciel Google, i Eric Schmidt, CEO, uznali w rozmowie z Aulettą, że rozważali zakup dziennika The New York Times. Nie zdecydowali się na to, gdyż – w ich opinii - transakcja taka i posiadanie w swoim portfelu silnie identyfikowanego tytułu prasowego podważałoby tożsamość Google jako neutralnej wyszukiwarki !!!
To pokazuje jak strategiczne myślenie bierze górę nad krótkookresowymi kalkulacjami. Wiarygodność w byciu neutralnym jest wartością nadrzędną i skrupulatnie budowaną przez firmę od samego początku€. Mamy odpowiedź, dlaczego Google należy do grupy brandów, którym ufamy najbardziej, najlepiej wycenianych na świecie.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Temat autoryzacji wraca

Polska The Times w swoim weekendowym wydaniu zareagowała na nowy projekt ustawy Prawo prasowe, który zawiera nadal instytucje autoryzacji. Dziennikowi nie podoba się autoryzacja. Wcale nie dziwię się gazecie. Jej skasowanie nie leży wyłącznie w interesie gazet, bo przypomnijmy, że autoryzacja nie dotyczy TV i radia, choć i z tym różnie bywa, jak pokazuje przykład programu „Teraz My” w TVN. Nawet jeżeli do takiej autoryzacji tam doszło, to ma to raczej związek z dość powszechną formuł a infotainmentową, obecną w mediach. Porównałbym to zjawisko z materiałami eksluzywnymi. Redakcja je dostaje, ale pod pewnymi warunkami. Te zależą już od negocjacji dwóch stron.

Klasyczna autoryzacja prasowa, to instytucja jedyna w swoim rodzaju. Raczej nieznana w krajach europejskich. W moim przekonaniu szkodząca wszystkim, czyli trzem stronom: mediom, organizacjom opisywanym przez media i czytelnikom.

Dlaczego:

Mediom – bo wprowadzają nierówne traktowanie mediów drukowanych, radia i TV. Autoryzowanie każdej drobnej wypowiedzi w praktyce jest niemożliwe, bo oznaczałoby, że dziennikarz zmuszony jest do autoryzowania ich kilkanaście razy dziennie. W praktyce, w kontekście, krótkich wypowiedzi, jest to zapis martwy. W życiu publicznym prawie nikt go nie stosuje, bo wyrażenie takiej prośby przez polityka oznaczałoby, że następnym razem dziennikarz już nie zadzwoni. Największy problem występuje przy wywiadach. Autoryzacja powoduje, że wywiad w swojej drukowanej wersji nie ma wiele wspólnego z wersją pierwotną. Nie sprzyja to prawdziwemu i często spontanicznemu oddawaniu rzeczywistości. Oczywiście istnieje możliwości publikacji rozmowy bez autoryzacji, ale stosuje się ja tylko w szczególnych prezypadkach. Trzeba też przyznać, że dziennikarzom zdarza się kompletnie zmieniać wypowiedzi i dopasowywać je (również w szybkich komentarzach) do własnej tezy. Tak więc brak autoryzacji musiałby w tym przypadku oznaczać wierne trzymanie się tego, co rozmówca naprawdę powiedział.

Organizacjom/politykom/wszystkim odpytywanym osobom – bo je rozleniwia i powoduje, że mają ucieczkę przed odpowiedzialnością za słowo. Jeżeli występujemy publicznie, to powinniśmy być do tego dobrze przygotowani. Brak autoryzacji zmuszałby nas do tego przygotowania. Rozmowy z dziennikarzem nie powinno się lekceważyć. Jeżeli wypowiadamy się do kamery czy radiowego sitka, to nikomu do głowy nie przyjdzie, że może to wystąpienie powtórzyć lub poprawić. Tak samo powinno być w przypadku dziennikarzy prasowych. Tak więc brak takiego zapisu dyscyplinowałby każdego i powodował, że PR-owcy mieliby trudniejsze zadanie.

Czytelnikom – bo mogliby czytać ciekawsze rozmowy, lepiej oddające tempo i emocje, jakimi każdy kieruje się przy podejmowaniu decyzji i komentowaniu rzeczywistości. W konsekwencji cierpi na tym jakość takich autoryzacji.

Zdaję sobie sprawę, że piszę to trochę wbrew swoim interesom, bo sam korzystam z tego narzędzia bardzo bardzo często. Ale jego obowiązywanie tylko teoretycznie służy naszej ochronie. Jednak jej zniesienie wymagać będzie sporej nauki dla wszystkich stron.