czwartek, 29 października 2009

Amafesjonalizm

Mark Penn w WSJ opisuje nową kategorię aktywnych osób, którą nazywa „amafessionals”(połączenie amateurs (amatorzy) i professionals (zawodowcy) ). Używał będę nieco dziwacznie brzmiącej polskiej nazwy „amafesjonalizm” i „amafesjonaliści”.

Stanowią oni wyzwanie dla praktycznie każdego wykonywanego dzisiaj zawodu i każdej branży, od komunikacji po medycynę. I nie chodzi tu o zjawisko sfrustrowanych amatorów, chcących na siłę zostać gwiazdami. Coraz więcej osób, pracujących raczej w domach i często chodzących całe dnie w piżamach tworzy treści i wiele prac, które konkurować mogą z produkcjami profesjonalnych firm i korporacji. Blogi są najbardziej jaskrawym przykładem dzielenia się własnymi opiniami, wynikami badań i dociekań, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Autor podaje przykład Etsy – internetowego sklepu, gdzie kupić można wyroby artystyczne tworzone przez osoby prywatne: torebki, rękawiczki, zawieszki, szale, kolczyki, etc. Na stronie zarejestrowało się 200 000 osób, a sprzedaż w ostatnim roku wzrosła ponad dwukrotnie. Zaletą są przede wszystkim niskie ceny ! Bez Internetu większość z tych wyrobów nie miałaby szans przebicia się na tradycyjnym rynku.

Mark Penn porównuje tez MySpace music i inne serwisy UGC do telewizyjnego „American Idol”. Różnica w wartości polega na tym, że twórcy programu TV (dla amatorów), w rzeczywistosci szukają przyszłych profesjonalistów. Podobne portale mają dużo skromniejsze cele: pozwolić amatorom zaprezentować ich twórczość i być słyszanym/widzianym przez ich rodziny i przyjaciół.

Rośnie również znaczenie publikowania na zamówienie (print/publish on demand). Od swojego powstania w 2002 roku Lulu.com wydała 236 000 książek w miękkiej oprawie. Firma Author Solutions w 2008roku wydała 13 000 tytułów. Autorzy jednego ze źródeł Marka Penna w NYT śmieją się, że niedługo, pytając znajomych na imprezie, kto miałby ochotę wydać książkę, uzyskamy odpowiedź, że każdy ma już kilka na swoim koncie. Koszty ich wydania (nie mówiąc o e-bookach) tak bardzo się zmniejszyły, że niemalże każdy obywatel, mający coś ciekawego do powiedzenia będzie mógł wydać sobie książkę. Niknie koszt agentów, pośredników, całej zawodowej machiny wydawniczej, włącznie z aparatem recenzji i promocji.

Podobną tendencję zauważa w reklamie. Jako przykład podaje wezwanie Al. Gore’a w kampanii w 2000 do tworzenia w jego imieniu materiałów reklamowych. Żeby nie być gołosłownym rozsyłał również kamery video, zachęcając rzesze ambitnych amatorów do reklamowej pracy przy jego kampanii. Choć stanowiło to ułamek całości, to miało symboliczne znaczenie dla branży.

Jednym z opisywanych z tekście mikrotrendów jest również zjawisko DIYD (do-it-yourself doctor) – pacjentów przychodzących do lekarzy z gotową diagnozą i potrzebujących jedynie wypisania recepty. Liczba osób świadomych i potrafiących postawić właściwą diagnozę rośnie wskutek edukacji poprzez Internet. Aż tak pozytywny w tym aspekcie bym nie był…,ale mikrotrend warto odnotować :))

W opinii autora tekstu „amafessionalism” (amafesjonalizm) nie jest już małym ruchem społecznym. Stał się wyzwaniem dla tradycyjnych modeli biznesowych. Z drugiej strony ruch stanowi też bardzo ważną grupę świadomych konsumentów, którym oferować można potrzebne im narzędzia, służące realizacji pasji i zarobkowaniu.

Amerykanie posiadają doświadczenia ze wzrostem znaczenia klasy profesjonalistów, znajdujących się w centrum uwagi. Jednak zawodowe aspiracje Amerykanów w ostatnich latach zmieniły się. Amafesjonaliści mogą stanowić koło zamachowe dużo większego wzrostu, opartego na prawdziwych pasjach i energii, napędzającej życie milionów ludzi.

wtorek, 27 października 2009

Nowe oblicza zarządzania sytuacją kryzysową - od mediów mainstreamowych do multimediów

Na Kongresie PR mówiłem o „Nowych obliczach sytuacji kryzysowych – od mediów mainstreamowych do multimediów”. Rzadko piszę wprost o kwestiach związanych bezpośrednio z moim zawodowym zaangażowaniem. Tym razem jednak kilka słów na temat doświadczeń z Grupy TP (i wcześniejszych z branży telekomów) i zjawisk, jakie obserwuję od ponad dwóch lat.

Mówiąc o sytuacji kryzysowej mam tu na myśli przede wszystkim klasyczne kryzysy medialne, a więc informacje, które – silnie rezonując – jednoznacznie nagatywnie wpływają na wizerunek organizacji. W tym przypadku nie skupiam się na „wielkich” kryzysach, ale raczej na specyficznych dla tego rodzaju firm infrastrukturalnych. Wiadomo, że każda firma ma swoją specyfikę tego rodzaju kryzysów. Inne występują w bankowości, inne w transporcie, inne w turystyce, a inne w telekomunikacji. Za przykład posłużyły mi awarie sieci w telekomach.

W ostatnim czasie, w okresie ponad roku, struktura powstawania i rozprzestrzeniania się sytuacji kryzysowych zmieniła się diametralnie. Model funkcjonujący jeszcze ponad rok temu nazywam dzisiaj modelem tradycyjnym, który już praktycznie nie występuje. Na czym on polegał?

Model tradycyjny

Opierał się na powstawaniu sytuacji kryzysowej wskutek podawania informacji przez media mainstreamowe, głównie dzienniki, TV, radia, agencje informacyjne (PAP, IAR). Następnie rezonowały one dzięki podawaniu ich przez TVN24, główne portale internetowe (mainstreamowe) i stacje radiowe. W trzecim etapie informację otrzymywała szeroka publiczność. Zarządzanie informacją w takiej sytuacji polegało głównie na dotarciu do wąskich gardeł, w postaci dziennikarzy i kierujących redakcjami w głównych mediach. Po sprostowaniu lub podaniu pozytywnych faktów, np. w PAP, inne media – podążając za podstawowym źródłem - automatycznie dokonywały aktualizacji informacji.
Schemat przedstawiam na rysunku poniżej:



Model współczesny

Dzisiejszy model powstawania, rezonowania i zarządzania informacją w sytuacji kryzysowej jest zupełnie inny. Akceleratorem tych zmian jest oczywiście Internet, a dokładnie klienci/opinia publiczna, wcielająca się w rolę dawnych mediów dzięki posługiwaniu się nowymi technologiami. Ważną rolę odgrywają tu serwisy alertowe, z których korzystają nie tylko portale, ale również telewizje (głównie TVN24).



Każdy może dzisiaj poinformować natychmiastowo o wydarzeniu. Jeżeli tych głosów jest wiele, a część z nich to wpływowi blogerzy, osoby obracające się w szerokich społecznościach, to temat rezonuje do mediów mainstreamowych (TVN24, główne portale za przyczyną Alert24, Wiadomości24, etc.) oraz szeroko do sieci. Specyfika tego rezonowania polega na tym, że informacje te, w momencie pojawienia się, żyją już własnym, niezależnym życiem. Często nabudowuje się na nich kolejne historie i kolejne, bez względu na źródło pierwotne. Następnie informacja dosięga dalszej szerokiej publiczności.

Zarządzanie informacją w tym modelu nie opiera się już na dotarciu wyłącznie do źródeł pierwotnych, ale niezbędne jest dotarcie do wszystkich miejsc (umownie), gdzie się pojawiała. Kluczowy jest tutaj czas dotarcia. Skraca on się nam w tym wypadku do kilkunastu minut. Żeby być skutecznym musimy posiadać profesjonalne narzędzia monitorowania i natychmiastowego raportowania. Straty wizerunkowe w tym modelu najczęściej są większe niż w modelu tradycyjnym. Schemat przedstawiam na rysunku:



Jakie wnioski wypływają z tego dla komunikacji PR:

1. Zbliżamy się do komunikacji w czasie rzeczywistym
Dostrzegane jeszcze dzisiaj opóźnienie będzie zanikać. Niewiele organizacji jest tego świadomych i przygotowanych do nowego sposobu myślenia: tempo pracy, wszechstronne przygotowanie pracowników do podejmowania autonomicznych działań, decyzyjność, anty-hierarchiczny model zarządzania, etc.

2. Rzeczywista rola PR-u i PR-owca ulega pozytywnym zmianom w kierunku zarządzania strategicznego, zbliżając się do modelu znanego do tej pory często jedynie z teorii (koniec tak silnego znaczenia wąskich gardeł po stronie głównych mediów):

„[PR jest] funkcją zarządzania, która ustanawia i utrzymuje wzajemnie korzystne stosunki pomiędzy organizacją i różnymi grupami jej otoczenia, od których zależy jej sukces lub niepowodzenie” (S.N. Cultip, A.H. Center i G.M.Broom}.

PR-owiec będzie zmuszony nie tylko opierać się na swoich kontaktach, ale kierować strategicznie całą, coraz bardziej skomplikowaną, komunikacją z różnorodnymi grupami odbiorców. Nie będzie w stanie panować tak precyzyjnie nad finalnym przekazem w stopniu, w jakim czyni to jeszcze dzisiaj.

3. Potrzeba ciągłej nauki i szkolenia wszystkich pracowników organizacji ze względu na koniec wąskich gardeł informacyjnych w postaci komórek PR, rzeczników prasowych, etc. Wszyscy są komunikatorami.

4. Jedyną skuteczną metodą na kryzysy jest metoda permanentnego dialogu z otoczeniem, toczona w czasie rzeczywistym i pozwalająca na wychwytywanie sygnałów kryzysowych dużo wcześniej, niż nabiorą one masy krytycznej.

poniedziałek, 26 października 2009

Kluczem będą własne media

Internet zmienia zachowania i wymusza zdobywanie nowych kompetencji przez PR-wców. To stwierdzenie jest oczywiste. Tak oczywiste, że rozpocząłem właśnie studia w zakresie marketingu Internetowego :)) Nie o tym jednak chciałem pisać...

Na myśli mam przede wszystkim konswekwencje, jakie dla komunikacji PR wynikają z przekształcania się mediów w multimedia.

Miesiąc temu, na bazie wywiadu z Christiane Amanpour, pisałem, że czeka nas jeszcze szybsze odchodzenie od kategorii „obiektywizmu” dziennikarskiego na rzecz subiektywnych interpretacji.

Przy wielu wątpliwościach moralnych, jakie teza ta może wywołać, rodzą się nowe szanse dla komunikacji PR. Punkt ciężkości ewidentnie przesuwa się w stronę organizacji, posiadających własne media. Niekoniecznie gazetę, radio, czy koncesjonowaną telewizję. Wystarczy posiadanie tych mediów w Internecie. Bariery finansowe tworzenia treści tak bardzo się obniżyły, że działalność PR-owa w dużej mierze skupiała będzie się na pracy para-dziennikarskiej lub realnie dziennikarskiej. Stworzenie bloga firmy, kont w serwisach społecznościowych jest darmowe lub bardzo nisko kosztowe. Oczywiście, że nie wystarczy ich stworzyć. Trzeba mieć know how, jak budować atrakcyjny komunikat, trzeba mieć know how, w jaki sposób produkować treści video, by przypominały one jakościowo bardziej dzisiejsze Fakty TVN niż przeciętne video w sieci. Koszty obniżyły się jednak tak bardzo, że niemalże każdą organizację już na to stać lub będzie stać. W ciągu ostatnich 2-3 lat stawki na rynku spadły co najmniej kilkakrotnie.

Dlatego wnioskuję, że przyszłość będzie należała do tych organizacji, które będą potrafiły zbudować narrację – co ciągle powtarza Eryk Mistewicz – ale w oparciu o własne media. Sztuką będzie tworzenie spójnego wizerunku między mediami własnymi (subiektywnymi), a mediami zawodowymi. Odpowiedzieć będzie trzeba sobie na pytanie, jak budować przekaz subiektywny, który nie jest też zbyt narzucający się, oczywisty i banalny.

Kompetencje PR-owca będą się więc rozszerzały. Należęć będą do nich również:

- zarządzanie procesem planowania, produkcji, postprodukcji materiałów audio i video
- posiadanie warsztatu pracy dziennikarza prasowego, umiejętności zbierania i selekcjonowania informacji, budowania materiałów z uwzględnianiem racji drugiej i trzeciej strony, ale w sposób, który służył będzie interesom własnej organizacji.

Krótko mówiąc, zespoły PR pracowały będą coraz częściej jak redakcje dziennikarskie, bądź zespoły dziennikarskie będą elementem komórek PR.

Najprawdopodobniej tendencję tę wzmocni odchodzenie dziennikarzy z mediów mainstreamowych, wskutek kryzysu na rynku mediów i przedefioniowywania się ich ról (np.ograniczające swoją aktywność media drukowane). Dziennikarze przechodzić będą częściej do PR-u lub tworzyć spółki zajmujące się tworzeniem materiałów na potrzeby danych organizacji (od idei po publikację/emisję). Myślę, że zapotrzebowanie na tego rodzaju usługi będzie rosnąć w tempie niewyobrażalnym. Jak na razie praktyka wynajmowania całych ekip występuje głównie w branży TV (w ogóle duża część dziennikarzy prowadzi własną działalność, co ułatwi samoorganizację) , ale jestem pewien, że za moment będzie można wyoutsourcować sobie zespół redakcyjny na potrzeby własne.

poniedziałek, 19 października 2009

10 cech rzecznika

W ostatnim tygodniu pisałem trochę o rzecznikach prasowych. Dzisiaj chciałbym opisać10 cech/miękkich umiejętności, które powinny wyróżniać rzeczników. Jestem przekonany, że świadomość tych cech jest istotna nie tylko dla rzeczników, ale dla wszystkich, którzy z nimi pracują, od ich szefów po pracowników.
Oto one:

1) [Optymalny] Emocjonalny i intelektualny dystans do wydarzeń
Bez dystansu nie jesteśmy w stanie chłodno oceniać rzeczywistości. Tracimy również wiarygodność w oczach dziennikarzy, jeśli nasze emocje i „obrona” za wszelką cenę przekroczą granice informacji i zamienią się w „tanią reklamę”. Różnica między przekazem reklamowym (nawet tym szlachetnym) a PR-em jest zasadnicza.

2) Świadomość podwójnej roli
Rzecznik jedną nogą stoi we własnej organizacji. Drugą w świecie mediów. Musi posiadać zaufanie i szacunek dwóch stron. To wiąże się z zagrożeniem bycia „oskarżanym” przez dziennikarzy za zbyt małą ilość informacji, niespełniania ich oczekiwań, etc. Ze strony własnej organizacji płynęły będą głosy o zbytniej lojalności wobec dziennikarzy. Taką rolę trzeba zaakceptować. Pełni też rolę edukatora dwóch stron. Własną organizację edukuje medialnie, media uczy, jak rozumieć jego własną organizację. Bez zaufania, szybko straci swoją pozycję i skuteczność.

3) Otwartość na dialog
Tylko osoba wierząca, że dialog ma sens może pełnić funkcje rzecznika. Funckja ta wymaga nieustannej rozmowy, a więc postawy otwartej na argumentu drugiej strony, a nie głoszenia wyłącznie swoich racji.

4) Założenie partnerskich relacji z mediami
Trzeba lubić media i szanować dziennikarzy, traktując ich partnersko. Instrumentalne podejście wcześniej, czy później zostanie obnażone. Szacunek do pracy dziennikarza jest punktem wyjściowym do budowania relacji z nim. Nie potraktowanie go jako osobowego środka do naszej gry. Granica jest cienka, ale zauważalna. Instrumentalizacja może oznaczać bardzo niebezpieczne skutki dla całej organizacji.

5) [Optymalna] Znajomość warsztatu pracy dziennikarza
To podstawowa wiedza umożliwiająca wykonywanie obowiązków. Musimy znać potrzeby informacyjne dziennikarzy, również co do formy. A różnią się one w zależności od rodzaju redakcji, dla której dany dziennikarz pracuje (Internet, radio, prasa, TV). Bez znajomości i wiedzy o godzinach kolegiów, porannych dyżurach, zamykania gazet, etc.nie będziemy w stanie spełnić oczekiwań mediów.

6) Rozumienie procesów medialnych
Świadomość, że poza codzienną pracą musimy umieć odczytywać również tendencje na rynku mediów, zmieniające się oczekiwania tego rynku, co do tempa i formy dostarczanych informacji. Właściwe odczytywanie właściwej kolejności ogniw w łańcuchu informacyjnym pozwala nam strategicznie planować aktywności medialne i uzyskiwać właściwe efekty.

7) Umiejętność pracy w zespole
Rzecznik to funkcja kojarząca się z „one man show”. To oczywiście ułuda. Na pozycję rzecznika pracuje cały zespół ludzi, często anonimowych. Rzecznik musi posiadać umiejętności motywowania ludzi, często kierowania nimi i koordynowania wielu procesów. Bez sprawnego zespołu rzecznik nigdy nie osiągnie sukcesu.

8) Odporność na stres o skrajnym natężeniu
Presja wywierana na rzecznika ze strony mediów i własnej organizacji jest ogromna. Często godzić musi sprzeczne interesy, jakie krzyżują się w jego miejscu pracy. Narażony ciągle na krytykę z dwóch stron. W połączeniu z psychofizycznym zmęczeniem daje to mieszankę wybuchową. Nie każdy potrafi ją znieść. Tempo pracy wielu rzeczników, to rytm sytuacji kryzysowej. Wskutek mediów 24 h tempo będzie się tylko zwiększać. Kwestię presji wywieranej na osobach odpowiedzialnych za informację i konsekwencji dla ich zdrowia i życia prywatnego doskonale opisuje George Stephanopoulos, były doradca prezydenta Clintona i rzecznik Białego Domu, w swojej książe „Cały Clinton”.

9) Wysoki poziom umiejętności organizacyjnych
90 proc.pracy rzecznika wykonywane jest na zapleczu. Z tego wynika potrzeba posiadania umiejętności organizacyjnych. Pisałem o tym, że rola rzecznika zmienia się. Nie jest on tubą. Jest organizatorem zaplecza informacyjnego swojej organizacji, a więc kreowania wydarzeń, ich realizowania, zbierania informacji, itd.

10) Pracowitość
Pracowitość to cecha wszystkich ludzi chcących osiągać sukces. Jednak nie ma nic gorszego niż rzecznik-leń. Każdy dziennikarz wie, co oznacza słowo rzecznika, który mówi, że oddzwoni w ciągu dwóch godzin, a później okazuje się, że przez kolejnych pięć nie odbiera telefonu. Czasami ze strachu, czasami z lenistwa, czasami z braku świadomości, że słowo jest bezcenne. Lenistwo jest w gruncie rzeczy symbolicznym brakiem słowności, bo godząc się na przyjęcie roli rzecznika, godzimy się na pracę jedną z bardziej wymagających. Wykonywanie jej wiąże się z akceptacją pracy przez praktycznie 7 dni w tygodniu, niemalże 24 h na dobę. To jeden z nielicznych tego rodzaju zawodów. Praca w niedzielę, w drugi dzień świąt, w dni, kiedy inni odpoczywają powinno być normalnością, jeżeli na poważnie podchodzimy do swoich obowiązków. Pracujemy w trybie, w którym pracują media (coraz częściej pracują non stop). Z tą różnicą, że dziennikarze na swoich dyżurach zmieniają się. Rzecznik jest jeden.

piątek, 16 października 2009

Rzecznicy są nam potrzebi dużo bardziej niż kiedykolwiek

Dowiedziałem się właśnie z Pressserwisu, że podczas wczorajszej dyskusji „Dialog PR” byli rzecznicy rządów, w tym Ryszard Miazek, Tomasz Tywonek, Michał Tober, stwierdzili, „[…] że w dzisiejszych czasach rzecznik rządu w ogóle nie jest potrzebny. Zmiany społeczne, rozwój technologiczny, zmiany, jakie zaszły w mediach, jak i w polityce sprawiły, że funkcja rzecznika rządu kompletnie się zdeprecjonowała – mówił Tomasz Tywonek. Według niego rzecznika może zastąpić sprawnie działające biuro prasowe”.

Zupełnie się z taką opinią nie zgadzam. Wczoraj pisałem, że role rzecznika poważnie się zmienia, ale nie oznacza to, że rzecznik jako funkcja jest zbędna. Jest dokładnie odwrotnie. Rzecznik jest dzisiaj potrzebny jak nigdy wcześniej. Za chwilę dojdziemy do sytuacji, w której każda osoba publiczna, czy to ze świata showbiznesu, czy polityki potrzebowała będzie doradcy i rzecznika, by skutecznie komunikować się ze światem. Rząd potrzebuje takiej funkcji wybitnie.

Przypomnę, że skuteczna komunikacja, to komunikacja spersonalizowana. W jaki sposób ma być ona realizowana przez enigmatyczne biuro prasowe? To tak, jakby firma lub rząd same mówiły. Często tak się dzieje w komunikacji, ale w sferze PR-u skuteczność osiąga się zupełnie inaczej.

Osobom twierdzącym, że funkcja rzecznika się wyczerpała, powiem tylko, jak w ogromnym skrócie wyglądał mój dzień jako rzecznika rządu:

godz. 6.00-6.30: przyjazd do pracy, analiza depesz agencyjnych, przegląd prasy, porannych pasków i przeglądu prasy w TVN24, Sygnały Dnia Polskiego Radia, TOK FM, rozmowa Moniki Olejnik w Radiu Zet, przewidywanie problemów dnia i pytań, które padną (90 proc.pytań można wysnuć z porannej analizy)

godz. 7.00-7.30: pierwsze telefoniczne rozmowy z dziennikarzami, wymiana opinii, briefowanie, co danego dnia jest ważne, odpowiadanie na pytanie (oficjalnie lub nie), głównie z TVN24, który pracuje w tym zakresie najszybciej i najwcześniej zaczyna

godz. 8.25: spotkanie z Szefem, ustalenie taktyk dnia

godz. 8.45-9.30: odprawa z kierownictwem Centrum Informacyjnego Rządu (CIR), ustalanie odpowiedzialności za dane tematy, koordynowanie ich z rzecnzikami ministerstw i urzędów

9.00-12.00: od kilkunastu do kiludziesięciu telefonów, większość z nich, to rozmowy z dziennikarzami, którzy zaczynają lub kończą kelegia redakcyjne

godz.12.00-17.00: przygotowanie, organizacja i realizacja wydarzeń medialnych (konferencje, briefingi, obsługa prasowa, wywiady), w tym samym czasie, odbieranie co najmniej kilkudziesięciu telefonów, smsów i e-maili od dziennikarzy, wypowiedzi dla stacji radiowych, TV, wywiady

godz. 17.00-19.00: lekki oddech, odbieranie telefonów od dziennikarzy kończących teksty i montowanie materiałów do wieczornych serwisów informacyjnych (co najmniej kilka rozmów), dzwoniących w celu potwierdzenia danych, stanowiska, skonfrontowania z innymi opiniami

godz.18.45-20.00: analiza wieczornych programów informacyjnych TV

godz.20.00-21.00: ocena wieczornych serwisów, wstępne planowanie następnego dnia

godz.21.00-23.00: spotkania wewnętrzne, ale często także spotkania z dziennikarzami pracującymi nad tematami dłuższymi i chcącymi zdobyć informacje.

Oczywiście każdy dzień był jakosciowo inny i każdy jest odrębną bitwą. Na jedno chcę jednak zwrócić uwagę. Rzecznik jest osobą, która znajdować powinna się w ciągłym kontakcie z dziennikarzami, informować oficjalnie lub off the record. Żadne biuro prasowe go nie zastąpi, a z pewnością nie w rządzie. Dlaczego? Bo polityka (ale przecież nie tylko) opiera się wybitnie na bliskim kontakcie z liderem, zmieniających się opiniach, często emocjach.

Dodatkowym tematem są wekendy i dni wolne pracy. Rzecznik ich nie ma. Jeżeli chcemy, żeby Szef i inni ministrowie mieli czas na wypoczynek, to rzecznik musi być aktywny właśnie wtedy. Jeżeli rzecznik nie prezentuje argumentów służących przyjętej przez rząd interpretacji, to bądźmy pewni, że argumenty te nie pojawią się lub będą wykoślawione w przekazach medialnych.

I właśnie dlatego, że nowe technologie zmieniają media, rola rzecznika staje się jeszcze ważniejsza. Rzecznik nie ma być przecież showmanem, półbogiem, ale skutecznym i budzącym zaufanie komunikatorem. Nie będzie jedynym. To oczywiste. Ze względu na funkcję i zaufanie będzie jednak bardzo ważnym komunikatorem. To on zarządzi kierunkiem komunikacji rządu lub innej organizacji danego dnia, tygodnia, miesiąca. Przypomnę, że PR opiera się na relacjach. Organizacja sama w sobie nie buduje relacji. Budować mogą je tylko konkretni ludzie.

W następnym wpisie zajmę się tematem cech i miękkich umiejętnosci, jakie posiadać powinien rzecznik prasowy.

czwartek, 15 października 2009

Po prostu rzecznik

Najwyższy czas zastanowić się nad zmianą nazwy i funkcji przypisywanych rzecznikowi prasowemu i wreszcie ją urealnić. Sama nazwa i jej powszechne rozumienie, będące tłumaczeniem z języka angielskiego, odpowiada w polskich warunkach tak bardzo rzeczywistości, jak ustawa Prawo prasowe z 1984 roku odzwierciedla współczesne media.

Realna praca rzecznika wykracza daleko poza horyzont zawodowych mediów.

Moja propozycja jest taka, aby osoby odpowiedzialne za politykę informacyjną nazywać po prostu rzecznikami. Składa się na to szereg czynników. Dwa, najważniejsze, z nich:

- Współczesny rzecznik prasowy komunikuje się z całym otoczeniem organizacji, nie tylko z dziennikarzami.
- Współczesny rzecznik prasowy, to osoba odpowiadająca za całe zaplecze informacyjne swojej organizacji i przełożonego. Nie tylko reprezentuje, ale przede wszystkim organizuje.

Pierwszy argument jest najpoważniejszy i rodzi najwięcej konsekwencji. Do tej pory od rzecznika wymagało się umiejętności budowania relacji z bardzo specyficzną grupą zawodową, jaką stanowią dziennikarze i osoby pełniące kierownicze funkcje w mediach. Tak go szkolono i tego wymagano. To się jednak zmienia w tempie kosmicznym. Rzecznik komunikuje się dzisiaj bezpośrednio nie tylko z dziennikarzami, ale też z klientami końcowymi i potencjalnymi, z wyborcami i odbiorcami usług. Pod tym względem rację ma Thomas Friedman, że świat się spłaszcza. Tego rodzaju relacje wymagają innych umiejętności. Rzecznik prasowy staje się rzecznikiem organizacji dla świata zewnętrznego. Odczuje to każdy rzecznik, którego telefon i adres e-mail dostępny będzie na stronie www, nie mówiąc o posiadaniu kont w serwisach społecznościowych.

Drugi argument też nie jest bez znaczenia. Rzecznicy prasowi nie są już wąskimi gardłami informacji swoich firm i pracodawców dla świata zewnętrznego. Dużo bardziej skupić muszą się na edukowaniu wewnętrznym, kierowaniu zespołami i projektami, czyli – mówiąc krótko – na organizowaniu ruchu informacji. Już dawno można zapomnieć o byciu jedynym źródłem informacji. Sztuką jest być skutecznym w tak dynamicznych warunkach pracy.

Czyli rzecznik, po prostu rzecznik…

środa, 14 października 2009

Donoszę, że Polska wciąż nie jest płaska

W ostatnich miesiącach, zmuszony sytuacją zdrowotną, dość często – w celach rehabilitacyjnych, jeżdżę do Kielc. Jazda samochodem sprzyja rozmyślaniom. Tym razem przyszły mi do głowy dwie refleksje. Pierwsza to taka, że polskie drogi jednak się zmieniają. Do Kielc, jak wiemy, jeździ się przed Radom. Odcinek do Radomia, który jeszcze dwa miesiące temu był katorgą dla kierowcy, wkutek trwającego tam ciągle remontu, teraz jest już prawie cały przejezdny i świetnej jakości. Warto powiedzieć, że przed remontami było tam oczywiście dużo gorzej. Ciągle jest jeszcze około 20 km zwężeń, ale całość robi naprawdę dobre wrażenie. Dużo gorzej jest na odcinku Radom-Kielce, choć sama obwodnica kielecka, również świeżo otwarta, też imponuje. Aż miło patrzeć jak nasze drogi się zmieniają. Lepiej wolno niż wcale…

Stwierdzam jednak również, że Polska nie jest jeszcze płaska, co – pisząc półżartem - przeczy tezie postawionej przez Thomasa Friedmana w książce „The World is flat” („Świat jest płaski”). Donoszę, że u nas świat nie jest jeszcze płaski. Przypomnę tylko, że Friedman, amerykański dziennikarz, zainspirowany swoją wizytą w Indiach, w Bangalore, dowodzi, że żyjemy w erze Globalizacji 3.0. Napędem Globalizacji 1.0 była siła państw, a świat wydawał się ogromny. Trwało to od odkrycia Ameryki przez Kolumba do około XIX wieku. Następnie kołem zamachowym zmian stały się wielkie korporacje, a świat – w postrzeganiu ludzi – nieco się zmniejszył. Okres ten nazywa Globalizacją 2.0. Od 2000 roku, masowego wykorzystania Internetu, mamy do czynienia z Globalizacją 3.0, w której świat jest płaski, bez hierarchicznych struktur determinujących rozwój jednych i spowalniający drugich. Autor upaja się rozwojem Indii, które wykorzystały rozwój technologii telekomunikacyjnych i stały się światową stolicą call centers i bardzo szeroko pojętego outsourcingu. Trzeba dodać dla świata anglojęzycznego. Wykorzystując niskie koszty pracy do przyciągnięcia inwestorów, w spłaszczającym się świecie, Indie zbudowały też swoją potęgę w obszarze innowacji, posiadając w Bangalor drugą Dolinę Krzemową. Tym razem, to do nich przyjeżdżają Amerykanie i Europejczycy, by uczyć się nowego podejścia do biznesu i nauki, a hindusi nie muszą już przeprowadzać się do US i innych krajów za chlebem. Szeroko pojęty outsourcing, to dobre określenie, bo z okazuje się, że outsorurcować można wszystko i wszystkich:
- osobiste zespoły asystentów przygotowujących prezentacje, zestawienia danych, dokumenty, pisma do podpisu (co ciekawe szef firmy niegdy osobiście nie poznaje swoich asystentów, komunikuje się z nimi tylko poprzez konferencje telefoniczne, videokonferencje, etc.);
- prawników;
- księgowych;
- lekarzy opisujących zdjęcia RTG, USG, tomografię i inne wyniki badań;

Poza outsourcingiem opisuje też zjawisko homesourcingu, czyli w skrócie rzecz ujmując wykorzystania własnych zasobów ludzkich poprzez system telepracy. Zamawianie produktów spożywczych, rezerwacja miejsc w restauracjach, kupowanie biletów lotniczych i innych może być obsługiwane przez pracowników z zupełnie innych miast. Silnie wykorzystywane w US do aktywizowania zawodowego osób starszych. Ale nie tylko osób starszych. Na ogół praca ta wykonywana jest w domu.

Wizja ta tak bardzo mi się spodobała, że sugerowałbym komuś stworzyć tego rodzaju rozwiązania dla lekarzy i rehabilitantów. Część pracy, ćwiczenia i zabiegi, musiałyby być wykonywane ficzycznie. To oczywiste. Jednak konsultacje pomiędzy zabiegami, ocena zdjęć, wyników badań, mogłaby się odbywać telefonicznie, po wcześniejszym umówieniu godziny takiej sesji. Czemu nie. Taka telefoniczna wizyta byłaby tańsza, krótsza, a ja mógłbym nieco rzadziej jeżdzić do Kielc i podziwiać jak zmienia się polski krajobraz drogowy.

wtorek, 13 października 2009

Specjalista w technopolu

Siła specjalistów-ekspertów, których opinie napływają do nas każdego dnia z ekranów naszych telewizorów jest nie do przecenienia. Kiedy obserwuję, skąd inąd dość ograniczoną liczbę ekspertów wypowiadających się na wszelkie możliwe tematy, to oczywiście pojawia się we mnie myśl szukająca podstaw do nazywania niektórych osób "specjalistami". Można być specjalistą praktykiem i można być specjalistą teoretykiem. Istnieje również grupa łącząca swoje doświadczenia z tytułami naukowymi. Jednak specjaliści teoretycy ciekawią mnie najbardziej ze wszystkich. Dlaczego? Bo w telewizji większość z nich w ogóle nie wykonuje ról przypisanych osobom z tytułami "specjalistów". Zamieniają się w stronnicze osoby prywatne, dające często dość płytkie opinie, podpierające się jedynie tytułami naukowymi lub doświadczeniem. Najczęściej w wypowiedziach (i mam na myśli przede wszystkim rozmowy w studiach TV) nie powołują się na zasady, reguły, nie podają przykładów, dowodzących stawianych tez. Wręcz przeciwnie, zdarza się, że im prościej (a bywa, że i prostacko), tym lepiej. Prowadzi mnie to do przekonania, że tytuły naukowe (lub doświadczenia) służą jedynie do przyciągnięcia mediów i znalezienia się w notesie dziennikarza. Mogę się oczywiście mylić. Ponieważ lubię ludzi, pomyślałem, że zasadniczy problem nie leży w samych ludziach.

Postanowiłem poszukać podpowiedzi w lekturze Neila Postmana pt. „Technopol”. Technopol, to stan kultury, polegający na odnajdywaniu jedynego sensu ludzkiej egzystencji w technice. W opinii Postmana technopol – stan technokracji totalitarnej – jest zaprzeczeniem cywilizacji zachodniej, w której człowiek zawsze zadawał sobie fundamentalne pytania o sens życia. Autor „Technopolu” to racjonalista, broniący do końca zasad życia społecznego, płynących z siły ludzkiego rozumu. Łączy wiarę w rozum z tęsknotą za niknącą wielką narracją, jaką jest chrześcijaństwo i inne wielkie religie, budujące obiektywny system wartości. Krótko mówiąc w przesłaniu zbliżony jest do „Fides et ratio” Jana Pawła II. Przekonany, że wiara i rozum, to dwa fundamenty cywilizacji zachodniej. Z tego co wiem, Neil Postman był protestantem.

Będzie jeszcze miejsce na pisanie o refleksjach filozoficznych Postmana. Co sądzi on jednak o specjalistach w dobie mediów masowych? Otóż uznaje ich, na ogół, za ignorantów w każdej dziedzinie, która nie wiąże się bezpośrednio z jego własną specjalizacją. Rzadko poszczycić może się nawet powierzchowną wiedzą w dziedzinie nauk społecznych, filozofii, literatury. Cechą charakterystyczną jest domaganie się przez specjalistę – uznaje Neil Postman – panowania nie tylko na kwestiami technicznymi, ale także nad moralnością i sprawami społecznymi.

W „Technopolu” odnajdujemy też odpowiedź na pytanie, z czego wynikają powyższe cechy bycia specjalistą. Po pierwsze, z rozwoju biurokracji, która stworzyła specjalistę całkowicie mechanistycznego. Po drugie, z osłabienia tradycyjnych instytucji społecznych, co doprowadziło do utraty zaufania do wartości tradycji. Trzecim czynnikiem jest zalew informacji, wskutek którego każdy z nas może opanować tylko niewielki ułamek wiedzy, jaką dysponuje ludzkość i jaka nas otacza każdego dnia. Wskutek ciągłego eksploatowania specjalistów przez media otacza ich dzisiaj „kapłańska charyzma”, pozwalająca pełnić rolę nowych autorytetów.

Wszyscy zaczynamy wierzyć w kategorie techniczne i wszelkie mierniki naszej rzeczywistości. Utożsamiamy punkty otrzymywane testach na inteligencje z samą inteligencją i umiejętnością radzenia sobie w życiu. Na wszystkie pytania i nurtujące nas kwestie zamówić można raport z wnioskami z przeprowadzonych badań. Ta sama wiara towarzyszy nam przy odczytywaniu sondaży opinii publicznej, które traktujemy jak „prawdę objawioną” . Postman boleje nad tym, bo jest przekonany, że ludzka natura jest wielowątkowa i nie daje zamknąć się w prostych kategoriach sondażowych wskazań „aprobuję” i „nie aprobuję”. Dalej pisze:
„Bóg, któremu służą [specjaliści], nie mówi o słuszności, dobru, miłosierdziu ani łasce. Ich bóg mówi o wydajności, precyzji, obiektywności. I dlatego pojęcia takie jak grzech i zło znikają z techno polu. Pochodzą z wszechświata moralnego, którego teologia specjalizacji nie bierze pod uwagę.”

Każdy na swój sposób jest trochę specjalistą żyjącym w technopolu...

piątek, 9 października 2009

Uznanie za dotychczasową organizację "Złotych Spinaczy"

Chciałem się też pewnym pozytywnym spostrzeżeniem. Ponieważ mam przyjemność zasiadania w jury konkursu PR „Złote Spinacze”, organizowanego przez ZFPR, oceniłem prace w pierwszym etapie tegoż konkursu. Informacje na temat prac jeszcze trochę pozostaną tajne, muszę jednak powiedzieć, że organizacją całości jestem szczerze zauroczony. Komunikacja z uczestnikami jury przebiega tak profesjonalnie jak spodziewać się powinno od Związku Firm PR. Jednak jak wiemy „powinno” nie zawsze oznacza, że jest to oczywiste. Praktycznie każdy z jurorów obsługiwany jest indywidualnie. Przy ogromie prac ma to kluczowe znaczenie. Konkurs posiada też partnera merytorycznego – KPMG – pełniącego rolę audytora, dbającego o transparentność i przestrzeganie zasady „zakazu konkurencji”, co buduje wiarygodność i rzetelność całego konkursu. Wyrazić chciałem więc duże uznanie. Tym bardziej, że opinię tę zbudowałem sobie również na podstawie edycji zeszłorocznej. Ta edycja, jak dotąd, utwierdza mnie tylko w słusznym przekonaniu.

czwartek, 8 października 2009

Jak dominować na Twitterze w 30 dni - porady Joel Comm, Twitter power, cz.2

Dzisiaj druga część porad autora „Twitter Power”, Joel Comm’a.

Dzień 16: Dyskutuj
Wyraź swoją opinię i zapytaj swoich „followers”, co myślą na ten temat. Nawet jeśli nie będzie to miało wpływu na twoją stronę www, to pokaże jak aktywni są twoi odbiorcy i czy są chętni do współpracy w wybranych przez ciebie obszarach.

Dzień 17: Zachęć do działania
Proste linkowanie nie jest jedyną metodą przekierowywania w tweetowaniu. Możesz rekomendować powiązane produkty, załączać do nich linki lub prosić o dopisywanie się do twojej listy mailingowej. Nie spodziewaj się za dużo. To ciągle początek. Patrzenie na to jak inni zarabiają twoje pieniądze jest jednak bardzo zachęcające.

Dzień 18: Rozpocznij zamieszczanie wpisów razem
Do tej pory eksperymentowałeś z różnymi rodzajami wpisów. Dzisiaj czas na naukę tweetowania całych sekwencji/serii wpisów, prowadzących do podjęcia pewnych działań. Zdecyduj do jakiej aktywności chcesz zachęcić swoich „followers”.

Dzień 19: Spróbuj różnych serii wpisów
Zrób to samo, co wczoraj, tylko z różnymi seriami tematycznymi oraz z innymi finałami tych aktywności. Będziesz mógł porównać różne sekwencje wpisów i wybrać, które z nich przynoszą największe rezultaty.

Dzień 20: Baw się
Dzień odpoczynku i zabawy na Twitterze. Dołączaj do dyskusji nowych użytkowników mikrobloga i czytaj wpisy innych, poszukując nowych „followers”.

Dzień 21: Użyj narzędzi marketingowych innych niż Twitter
Masz już prawdopodobnie rozsądną liczbę „followers”. Pamiętaj, że jeśli masz więcej niż 10, to znaczy, że jesteś lepszy niż połowa użytkowników serwisu. Jeżeli masz ich więcej niż 80, to jesteś w TOP 10 proc. Powinieneś rozszerzyć listę „followers” i wyjść poza samo mikroblogowanie. Zamieść wizytówkę/widgeta Twittera na swojej stronie www i upewnij się , że twój adres e-mail i inne miejsca w sieci zawierają właściwy adres URL konta na Twitterze.

Dzień 22: Łącz swoje narzędzia mediów społecznych
Czas na integrowanie twoich mediów społecznych. Jeśli używasz Facebooka, dołącz aplikację Twittera do twojego konta tak, żeby wpisy czytelne były na Facebooku. Zaznacz swoje konto Twittera we wszystkich mediach społecznych, których używasz. Jeżeli ich nie używasz, to jest to dobry moment na start.

Dzień 23: Naprowadź „followers” do zakupu w ofercie specjalnej
Pora wejść o poziom wyżej. Przygotuj jakąś ofertę specjalną dla twoich „followers”. Możesz wykorzystać swój własny produkt lub porozumieć się ze sprzedawcą detalicznym i przygotować specjalną obniżoną cenę. Wykreuj serię wpisów, która będzie premiowała twoich followersów. Najlepiej, kiedy stanie się to przed uruchomieniem szerszej sprzedaży. Biorąc pod uwagę nasze polskie warunki, sądzę, że substytutem mogą być również konkursy na mikroblogu.

Dzień 24: Naprowadź „followers” na swojego bloga
Doprowadzenie do sprzedaży produktu jest zawsze trudne. Zrób więc coś łatwiejszego – linkuj do swojego bloga. Ogłoś swój nowy wpis na blogu i zaproś uczestników z listy do dyskusji na blogu i komentowania go. Obserwuj jak przebiega dyskusja.
Dzień 25: Naprowadź ich do subskrypcji
Naprowadź tych samych „followers” do subskrybowania cię z wykorzystaniem RSS. Możesz to zrobić poprzez przeniesienie dyskusji z na nowo z bloga do mikrologa. Zapytaj się ich, co myślą o wpisie i rozmawiaj o tym w ciągu dnia.

Dzień 26: Naprowadź „followers” do zakupu bez oferty specjalnej
Oferując sprzedaż produktu w cenie specjalnej/promocyjnej kreujesz wrażenie bycia w ekskluzywnym klubie, gdzie uczestnicy są nagradzani za aktywność. Sprzedaż bez promocji jest trudniejsza. Wykreuj serie wpisów i dyskusji o produkcie, który chcesz sprzedać . Zakończ ją wezwaniem do zakupu i sprawdzaj rezultaty. Nawet jeśli będą niewielkie, to stworzysz bazę porównawczą na przyszłość.

Dzień 27: Baw się
Ponownie czas na relaks i na zabawę na mikroblogu. Pokaż swoim „followers”, że czerpiesz radość z tweetowania i że to stanowi dla ciebie wartość.

Dzień 28: Stwórz drugie konto
Nie każdy musi to robić. Jednak posiadanie kilku kont jest bardzo wygodne do kreowania oddzielnych marek i produktów. Można też wykorzystać kolejne konto do automatycznego rozsyłania informacji.

Dzień 29: Znajdź „followers” dla nowego konta
Nie musisz już wkładać tyle energii w tworzenie drugiego konta, ile włożyłeś w pierwsze. Wystarczy, że poinformujesz o nim na pierwszym z nich.

Dzień 30: Baw się
Jesteś przygotowany do profesjonalnego tweetowania i rozrostu listy „followers”. Baw się dobrze i czerp radość z tej formy komunikacji.

No cóż. Niektóre z porad mogą wydać się dość kontrowersyjne. Są jednak interesujące, proste i dawane przez człowieka, który sam ma ogromne sukcesy w mikroblogowaniu (Joel Comm na Twitterze).

środa, 7 października 2009

Jak dominować na Twitterze w 30 dni - porady Joel Comm, Twitter power, cz.1


Joel Comm radzi, jak w 30 dni zbudować silną pozycję na Twitterze i zdominować go.
Najważniejsza jest jednak treść, tematyka wpisów i jakość prowadzonego dialogu. Jego rady nie mają więc wymiaru absolutnego.

Budowanie relacji na Twitterze, szczególnie dla firm, może stanowić też źródło zagrożenia - ocenia autor. Dzieje się tak szczególnie w przypadku, kiedy komercyjne mikroblogi nie mają planu i próbują bez ładu i składu prowadzić swoją aktywność. Po pierwsze, grozi to problemami wizerunkowymi i bałaganem w komunikacji. Po drugie, nie budując dużej bazy followersów, zniechęca właścicieli kont do mikroblogowania. Oceniają wtedy tę aktywność jako stratę czasu, co samo w sobie jest błędnym przekonaniem.

Pod tym względem obowiązuje tu podobna zasada jak w przypadku blogów korporacyjnych. Jeżeli nie ma strategii i planu działań, to lepiej do tej rzeki nie wchodzić.

Przedstawiam je, bo wydają mi się interesujące w swej prostocie. Chyba sam z nich skorzystam prywatnie (bo, że skorzystam zawodowo, to pewne) jak tylko znajdę więcej czasu :)) Może się komuś przydadzą w planowaniu własnej komunikacji w mediach społecznych.

A oto rady autora „Twitter power” (w przybliżeniu)

Dzień 1: Załóż konto i poczuj się jak w domu
Wypełnij elektroniczny formularz i załóż konto. Zdecyduj, jaki brand do komunikowania wybierasz. Czy będziesz promował siebie, twoją stronę www, czy firmę. Wymyśl nazwę, którą będziesz używał. Powinna być łatwa do zapamiętania i krótka. Twój biogram musi być dynamiczny i atrakcyjny, napisany z werwą. Comm zwraca uwagę, że na początku nowemu użytkownikowi środowisko wydać się może nieco dziwne, z dziwnymi ludźmi, piszącymi o dziwnych rzeczach. Nie ma w tym nic niepokojącego. Poleca też zarejestrowanie się na TweetBeep – mechaniźmie alertowym – powiadamiającym o tym, kto, gdzie i jak o nasz pisze.

Dzień 2: Stwórz swoje tło
Warto poświęcić dzień na kreatywność w tym zakresie. Wizerunek budowany przez tło twojego konta jest ważny. Można skorzystać z gotowych rozwiązań proponowanych automatycznie i za darmo. Niektórzy jednak proszą o pomoc grafików i tworząc je na zamówienie. Warto też czerpać idee od liderów tweetowania.

Dzień 3: Rozejrzyj się wokół i czytaj…
Krytycznie czytaj dyskusje na mikroblogu i analizuj je uważnie. Skupiaj się na wybranych przez siebie tematach, o których będziesz chciał pisać. Szczególną uwagę należy przywiązywać do wpisów, które generują odpowiedzi. Zwracaj uwagę, kto uczestniczy w dyskusjach. Nie stawaj się jeszcze „followersem”, nie śledź ich oficjalnie. Zrobisz to dopiero po pierwszych wpisach.

Dzień 4: Wykonaj pierwsze wpisy
Możesz zacząć pisać. Skorzystać można również z Twhirl albo Twitterific w celu ułatwienia zintegrowania konta z innymi społecznościami i urządzeniami. Nie przejmuj się pisać o czymś, co wydaje ci się głupie. Inni szukają czegoś, co jest rozrykowe, interesujące i śmieszne. Baw się dobrze swoimi wpisami. I pamiętaj, że teraz tweetować powinieneś każdego dnia.

Dzień 5: Czas zacząć śledzić innych
Twoje wpisy – poprzez alerty (np.TweetBeep) – powiadomiły już niektórych o twoim istnieniu. Niektórzy zacznął wpisywać cię do swojej listy śledzonych kont. Czas zacząć odpowiadać tym samym. Naciśnij „followers” i zobacz, kto cię śledzi. Sam zrób to samo z tym kontem, naciskając „follow”. Pamiętaj, że to twoi pierwsi followers. Być może najważniejsi. Tak więc trzeba utrzymać konsekwencję w codziennym tweetowaniu.

Dzień 6: Dodaj swoich przyjaciół i znajomych
Rozszerz swoją listę kont, które śledzisz o ludzi, których znasz. Skorzystaj z poszukiwania w okienku „Find people” . Jeśli ich znajdziesz, to nie wahaj się odpowiedzieć na wpisy. Koniecznie wyślij im wiadomość bezpośrednią naciskając „direct messages”. Dzięki temu zauważą cię i będą mieli pewność, że to ty. Ujawnisz też siebie osobom, które śledzą twoich znajomych. To prosty sposób na budowę własnej bazy osób i kont, za którymi podążasz i podążających (followers) za tobą.

Dzień 7: Chwytaj największych „followers”
Już masz „followers” na swojej liście (oni mają ciebie na swoich). Niektórzy z nich będą głównymi uczestnikami twoich tematów. Niektórych znalazłeś na stronie trochę przypadkiem. Sprawdź, którzy z nich mają największą listę osób, które za nimi podążają. Zidentyfikuj ich i ich aktywności, podążaj za nimi (wpisz ich do listy osób, za którymi podążasz poprzez kilknięcie „follow”) i odpowiadaj im z interesującymi i wartościowymi informacjami. Oczywiście należy pamiętać o zakresach tematycznych, jakie nas interesują (choć w bardzo szerokim znaczeniu).

Dzień 8: Dodaj więcej "followers"
Użytkownicy Twittera pisujący regularnie i mający długie listy „followers” są jak węzły w sieci. To najlepsze miejsca dla ciebie, by zacząć poważnie tweetować i rozbudowywać grupę odbiorców. Za każdym razem odpowiadają ci, a twoje imię/marka idzie w świat, rozprzestrzeniając się bardzo szybko. Spędź dzień, sprawdzając ich listę „followers”. Podążaj za nimi (kolejnymi z listy) i odpowiadaj na ich wpisy. Sprawdź ilu z nich będzie podążać za tobą.

Dzień 9: Zadawaj pytania
Masz już zbudowaną pewną grupę „followers”. Sam śledzisz wielu. Czas z tego korzystać. Zadawaj pytania, na które chciałbyś rzeczywiście uzyskać odpowiedź. Wartością są twoje pytania i odpowiedzi, jakie uzyskasz, nie ich ilość. Będziesz zaskoczony, jak wiele twoi „followers” wiedzą.

Dzień 10: Odpowiadaj na pytania
Jeżeli zacząłeś zadawać pytania. Zaczną zadawać je również tobie. Wtedy otrzymasz prosty sposób na budowanie relacji. Jeżeli nie, to nie szkodzi. Część pytań zadawana jest ogólnie, są grupy poszukujące konkretnych problemów. Włącz się z odpowiedziami. Przypadkowość spotkanych osób/firm/marek jest wartością Twittera i stanowi o jego ekscytującym charakterze.

Dzień 11: Czerp przyjemność !
Twitter jest narzędziem marketingu, ale również przyjemności. Jeżeli odczuwasz przyjemność z aktywności na mikroblogu, to jest to dowód, że używasz go właściwie. Zrelaksuj się i zajmuj się wpisami, które dają ci radość i są dla ciebie interesujące.

Dzień 12: Szukaj swoich „wyznawców”/promotorów
Teraz zmień nieco swoje podejście. Niektóre z osób, z którymi się komunikujesz są dużo bardziej aktywne niż inne. Być może wysyłają ci też wiadomości bezpośrednie. To są ludzie, których szczególnie chcesz zachęcać i utrzymywać przy sobie. To oni będą zaznaczali twoją stronę www i dyskutowali o twoim produkcie, marce, aktywnościach. Wykorzystaj Twittera jako narzędzie do zbudowania listy twoich głównych „wyznawców” i potencjalnych promotorów.

Dzień 13: Rozwijaj relacje ze swoimi „wyznawcami”/promotorami
Wykorzystuj listę swoich „wyznawców”. Zostań koniecznie ich „follower”, podążaj za nimi. Odpowiadaj na ich wpisy tak często, jak tylko możesz. Okazuj zainteresowanie i podkreślaj wartość ich opinii poprzez zadawnie im pytań na temat twojego produktu, marki, prowadzonego projektu. Oferuj im wgląd w próbki lub przygotowywane przedsięwzięcia. To grupa ludzi, która będzie promowała ciebie i twoją firmę za darmo. Zbuduj ich satysfakcję wynikającą z relacji z tobą i dostarczanych informacji.

Dzień 14: Uskuteczniaj też obsługę klienta
Nie zawsze wszyscy zadowoleni są z jakości produktu lub obsługi. Możesz je skupić w jednym miejscu. Badaj mikoroblogi pod kątem nazw twoich produktów, etc. Odpowiadaj na każdą skargę przeprosinami i większą ilością informacji.

Dzień 15: Zamieszczaj linki
Spróbuj zamieścić link do strony www. Może to być twoja strona. Rekomenduj jakieś rozwiązanie lub tekst, który jest na niej opublikowany. Sprawdź później statystyki. Różnica odwiedzin będzie minimalna. Zwróć jednak uwagę na dodatkowe kilknięcia i komentarze na niej pozostawione. Twitter daje być może mały ruch w liczbach bezwzględnych, ale bardzo wpływowy i jakościowo ważny !

Następne porady jutro:)) Zapraszam.

wtorek, 6 października 2009

"Twitter power"

Wystarczy wejść do pierwszej lepszej polskiej księgarni, pełnej amerykańskiej literatury poradnikowej, żeby przekonać się, że Amerykanie mają dar pisania o wszystkim. I robią to w imponującym tempie. Ponieważ ich umiejętność szybkiego odnalezienia i dopasowania się do potrzeb czytelników, tak bardzo mi się podoba, ściągnąłem sobie książkę „Twitter Power”, Joel Comm’a i Ken Burge. To podręcznik wyjaśniający zasady korzystania z Twittera i realizowania dzięki niemu społecznych i biznesowych celów.

Nie podziela on też w pełni zachwytu nad wykorzystaniem Twittera w kampanii Baracka Obamy. Aktywność prezydenta Stanów w mikroblogach niewiele miała wspólnego z naturą komunikacji mediów społecznych: była jednokierunkowa, nastawiona na mówienie, nie budowała rzeczywistych relacji. Nie było to więc prawdziwe twittowanie – jak twierdzi Comm.

Nie jestem zawodowym ekspertem od mikrobloggingu. Wykorzystuję go w pracy jako ciekawy kanał komunikacji. Blipa i Twittera traktuję też jako prywatną i bardzo interesującą agencję informacyjną. Krótko mówiąc korzystam z nich pełnymi garściami, ale prywatnie nie jestem zbyt aktywnym komunikatorem. Obowiązki (czasowo) nie pozwalają… To, że inni „mówią dużo”, mnie tylko pomaga. Nawet jeśli mówią do mnie instytucje. Rola agencji informacyjnych, to pewnie jeden z naturalnych wymiarów mikroblogów, więc nie podzielam do końca krytycyzmu autora książki wobec takiej formy korzystania z nich.

Joel Comm przygotował w książce 30-dniowy plan budowania swojej pozycji na Twitterze dla początkujących i nie tylko. Jeżeli komuś jednak czas pozwala i chciałby uaktywnić się na Twitterze lub innej platformie mikroblogowej, to zapraszam jutro i pojutrze na mojego bloga do skrótowej formy porad autora „Twitter Power”. Warto też pewnie sobie ją zamówić. Może trzeba pomysleć nad książką o potędze Blipa?

poniedziałek, 5 października 2009

Mała gimnastyka intelektualna z pogranicza teorii spisku i komunikacji (Vladimir Volkoff)

Przyszło mi do głowy, że w celach gimnastyki umysłu warto przypomnieć sobie postać francuskiego pisarza z rosyjskimi korzeniami, Vladimira Volkoffa. Jego najsłynniejsza książka, to „Montaż” – powieść opisująca aktywność radzieckiego wywiadu wykorzystującego intelektualne kręgi Europy Zachodniej. Książka kultowa w wielu środowiskach podziemia przed 1989 rokiem, wydana nakładem wydawnictwa londyńskiego. Z racji dość młodego wieku opinię tę posiadam od tychże przedstawicieli dawnego podziemia, rzecz jasna. Montaż czytałem jako kserokopię, bo oficjalnie wydana została dopiero w 2006 roku przez Christianitas. O samym autorze krążyło zawsze bardzo wiele opowieści, poczynając od takich, że pracował niegdyś dla KGB, ale uciekł i osiadł we Francji, po takie, że pracował dla wywiadu francuskiego zajmując się wojną informacyjną, m.in.podczas wojny algierskiej. Jedno jest pewne - tematyka służb specjalnych nie jest Volkoffowi obca. Porusza ją we wszystkich swoich powieściach.

Nie o „Montażu” i nie o powieściach chciałem dzisiaj pisać, ale o wcześniejszym opracowaniu tego autora p.t. „Psychocjotechnika. Dezinformacja. Oręż wojny”. To zbiór tekstów przeróżnych autorów zajmujących się wojną informacyjną i propagandą. Wśród nich, m.in. Sun Tzu, Lenin, Vladislav Bittman (zbiegł na Zachód, pracując wcześniej dla wywiadu czechosłowackiego) i wielu innych praktyków i teoretyków dezinformacji.

Skupię się na wstępie autorstwa Volkoffa, który jest interesującą propozycją metodycznego podejścia do narzędzia polityki zagranicznej, jakim jest szeroko pojęta propaganda, a mówiąc bardziej delikatnie w demokracjach – polityka informacyjna. Z różnych powodów ta właśnie książka przyszła mi do głowy, kiedy słucham i czytam w ostatnich dniach o nowej polityce historycznej Rosji. Ciekawe dlaczego?

Autor precyzuje różne rodzaje broni informacyjnych. Są nimi:

1. Podstęp
Rozumiany klasycznie i polegający na odwróceniu uwagi przeciwnika od miejsca, w których zamierzamy zaatakować.

2. Wprowadzenie w błąd (intoksykacja)
Ulubiona broń kontrwywiadu, polegająca na dostarczaniu obecemu wywiadowi fałszywych informacji. Z pozycji strategicznych staje się odrębną dziedziną, której celem jest doprowadzenie do sytuacji, w której przeciwnik sam uwierzył w to, w co „powinien” uwierzyć.

3. Biała propaganda
Odbywa się na terenie przeciwnika. Jej skutki są ograniczone, bo źródła pochodzą z otwarcie nieprzyjacielskich ośrodków. Niemniej stosuje się ją w czasie wojen.

4. Czarna propaganda
Ukrywa swoje prawdziwe pochodzenie i w ten sposób „czyni wiarygodnymi świadome kłamstwa”. Jak dowodzi Volkoff mistrzem tej broni był podczas drugiej wojny światowej Anglik Sefton Delmer. „Zorganizował on kilka radiostacji rzekomo prohitlerowskich. Jedna z nich przedstawiała się jako niemiecka radiostacja wojskowa nadająca „muzykę i wiadomości przeznaczone dla naszych kolegów z Wehrmachtu”. Inna posługiwała się bardziej przebiegłą metodą: „Chciałem – pisze Delmer – żeby słuchacze uwierzyli, że przypadkiem natrafili nagle na program jakiejś podziemnej organizacji. Radiostacja ta nadawała poufne informacje pochodzące od wiernego i lojalnego zwolennika Hitlera…” Program okazał się tak skuteczny, że po wojnie Sefton musiał napisać książkę Black Boomerang, aby zdementować legendy, które sam stworzył i nadał im walor wiarygodności”.

5. Wpływanie
Łączy się z czarną propagandą, ale jest metodą o wiele subtelniejszą. Posługuje się agentami wpływu, „agitatorami w stanie czystym”. „Zajmuje się agitacją nie w zamiarze zmiany biegu wydarzeń w jakimś określonym kierunku lecz w sposób ogólniejszy, żeby zdestabilizować społeczeństwo przeciwnika”. Bezpośrednie skutki nie muszą być wprost korzystne dla jego kraju. Celem jest przyniesienie szkody wrogowi. Na czym polega subtelniejsza forma? Na tym, że agenci wpływu nigdy nie uprawiają jawnej propagandy. Nawet najmniejsze sympatyzowanie z interesami państwa-mocodawcy skazałoby tę organizację i ludzi na automatyczne wyłączenie z gry. Tak więc przybiera się wręcz przeciwne szaty, np. „Stronnictwo Młodorosjan, manipulowane przez KGB, oficjalnie mieniło się monarchistycznym i posługiwało się rytuałem zapożyczonym od czarnych koszul Mussoliniego. Niektórzy nacjonaliści francuscy, podsycając nastroje antyamerykańskie, nieświadomie pracują dla ZSRR, którego nienawidzą.”

6. Dezinformacja
Rozumiana w wąskim i szerokim znaczeniu.

Wąskie znaczenie - znajduje się między „wprowadzaniem w błąd” a „wpływaniem”. Wprowadzanie w błąd jest aktem jednorazowym, często dość amatorskim. Dezinformacja realizowana jest fachowo i systematycznie, zawsze za pośrednictwem mass mediów i jest wprost adresowana do opinii publicznej, a nie kierujących krajami.

W szerszym rozumieniu dezinformacja obejmuje także techniki wpływania. Dla obydwu metod cel jest współny. Wprowadza się do opinii publicznej nawet mikroskopijny, ale odpowiedni katalizator i następuje właściwa reakcja, która ma wszelkie pozory spontaniczności.

Mogą zaistnieć dopiero wtedy, gdy zaistnieje masa krytyczna osób zdezinformowanych lub ulegających wpływom. „Jednostka, rodzina, grupa zawodowa mogą zostać wprowadzone w błąd, ale nie zdezinformowane, bo w sposób naturalny wytwarzają przeciwciała zwalczające kłamstwa, w imię szacunku dla prawdy, szaleństwo – w imię zdrowego rozsądku. Po przekroczeniu jednak pewnej liczby jednostki przekształcają się w tłum. Sproletaryzowane intelektualnie, zatracają instynkt samozachowawczy i ich masa zerwawszy wszelkie cumy, przesuwa się beładnie z jednej strony na drugą pod własnym ciężarem, gotowa z wdzięczności poddać się manipulacjom ekspertów przywracających jej poczucie bezpieczeństwa.”

Technika ta wymaga przede wszystkim czasu, gdyż polega nie na popełnianiu konkretnych błędów przez władzę, ale na zaszczepianiu stereotypów całemyu narodowi.

„Związek Sowiecki bardzo szeroko wykorzystywał wojnę wietnamską w celu zaszczepienia narodowi amerykańskiemu kompleksu winy i częściowo mu się to powiodło, ponieważ wojna ta trwała długo, jednak nie wystarczająco długo, gdyż kompleks ten ustąpił dość szybko i kilka lat po porażce wietnamskiej Amerykanie odzyskali utraconą niewinność – jeśli nawet nie w stu procentach, to na tyle wystarczająco, żeby trzeźwo dostrzec konieczność przeciwstawiania przemocy – siły”

7. Jedną z najbardziej niebezpiecznych form dezinformacji jest logomachia. „Polega ona na wynajdowaniu formułek, które przypadłszy najpierw do gustu profesjonalistom od komunikacji masowej są następnie rozpowszechniane przez nich wśród opinii publicznej, która akceptuje je jako prawdziwe, podczas kiedy w rzeczywistości są tylko efektowne” Takimi formułami są: „polowanie na czarownice”, określenie „faszysta”, „prawicowy stalinowiec”. Volkoff twierdzi, że wiele z nich stosowanych było w okresie istnienia imperium sowieckiego i zimnej wojny.

Powyższe tresci pochodzą z książki „Psychosocjotechnika. Dezinformacja. Oręż wojny” Vladimira Volkoffa, wydawnictwo Antyk, Komorów 1999. Nie mogę się nadziwić, dlaczego tak ciekawego zbioru (nawet jeżeli uzna ktoś Volkoffa za autora z pogranicza fantastyki) nie wydało do tej pory duże wydawnictwo. Jestem przekonany, że spotkałby się z dużym zainteresowaniem.

sobota, 3 października 2009

Przepis na flaczki, czyli jak budować dzisiaj zainteresowanie książką

Czy rynek książek rzeczywiście tak dynamicznie rośnie? Pytanie takie zadałem prezesowi jednego z bardziej znanych wydawnictw. Odpowiedział mi, że podobno tak, aczkolwiek on tego na swoim przykładzie nie widzi. Z pewnością jednym z elementów dobrej promocji książek jest budowanie napięcia i tła opisywanej historii jeszcze przed ukazaniem się książki. Kampanie teaserowe nie muszą dotyczyć tylko filmów, jak najbardziej dotyczyć mogą też książek. Najlepszym dowodem na to jest książka Ludwika Dorna oraz Amelii Łukasiak i Agnieszki Rybak "Rozrachunki i wyzwania". Jej premiera nastąpi w najbliższy wtorek w Sali Kolumnowej Sejmu, a następnie w salonie Empiku. Jednak już od tygodnia na YouTube można oglądać przygotowane z głową making off z prac nad książką !!!! (to jest absolutna nowość) oraz zagajenia historii poruszanych w książce.



W wielu przypadkach podprowadzenie zrealizowano w iście kryminalny sposób, można powiedzieć, że autorzy tej kampanii to mistrzowie/mistrzynie! suspensu :)))



... i budowania prawdziwego napięcia przed ukazaniem się pozycji w księgarniach. Niewątpliwie pozytywną stroną jest też dystans, jaki główny bohater ma do siebie samego i dowcipów krążących o nim w obiegu publicznym. Jednym z nich był żart o tym, że Ludwik Dorn jako minister MSWiA i wicepremier kazał w urzędzie przygotowywać flaczki według podanego przez niego przepisu. Teraz nie tylko nie ucieka od tej historii, jak wielu w podobnej sytuacji robi, ale czyni z niej oręż promocji swej książki. Jeden z filmików bowiem mówi o przepisie i kontekście flaczków Ludwika Dorna :))
To filmiki – i mam nadzieje również sama książka - pełne ciekawych pomysłów i gry formą, w sensie, jaki w życiu publicznym rzadko spotykamy. Nie prostacki i naiwny, ale pełen esktrwagancji, symboli, niedomówień i przede wszystkim - erudycji. Za kampanię teaserową dla jej autorek piątka z plusem.

Dla rynku księgarskiego to świetny przykład, jak niskim kosztem wciągać czytelnika w lekturę, której nie ma jeszcze na rynku.

czwartek, 1 października 2009

Manifest wolności nowych mediów

Na stronach konserwatywnego amerykańskiego think tanku The Manhattan Institute znalazłem rekomendację książki „A manifesto for media freedom” (Brian Anderson, Adam Thierer).

Książka, jak sama nazwa wskazuje, jest peanem na rzecz wolności mediów, szczególnie nowych mediów, przeciwko regulacyjnym zapędom i stojącym za nimi – nazywane w książce wprost – środowiska lewicowe (czytaj Demokraci). Ten punkt widzenia, typowy dla USA, dla Polaków może nie być tak łatwy do przyjęcia. Autorzy wychodzą z pozycji wolnościowych, a więc ingerencja wychodząca poza zasadę subdsydiarności (pomocniczości) degeneruje rynek i ma niszący wpływ na aktywność firm i społeczności.

W każdym razie Anderson i Thierer zamieszczają również skróconą wersję manifestu w obronie wolności mediów w postaci dziesięciu punktów:

1. Otoczyć wsparciem rozwijającą się w szybkim tempie różnorodność mediów. Ich obfitość daje ludziom wolność wyboru w rozszerzającym się wachlarzu informacji i rozrywki. Nigdy wcześniej obywatel nie był tak dobrze i demokratycznie informowany jak jest dzisiaj.

2. Odrzucić wszelkie wysiłki narzucenia „doktryny sprawiedliwości” [w Kongresie lub Federal Communications Commission]. Myślenie w kategoriach „doktryny sprawiedliwości” prowadzi do wrogości wobec wolności słowa, służy politycznym nadużyciom, ale przede wszystkim redukuje różnorodność opinii (głównie opinii konserwatywnych) konkurujących ze sobą na współczesnej agorze.

3. Uwolnić operatorów mediów z archaicznych restrykcji, ograniczających ich elastyczność odpowiadania na radykalne zmiany zachodzące na rynku mediów.

4. Powiedzieć stanowcze „nie” „nowemu lokalizmowi” oraz kategorii „intresu publicznego”, które narzucają jeszcze więcej obciążeń regulacyjnych na stacje radiowe i telewizyjne, walczących o konkurencyjność w nowej rzeczywistości medialnej.

5. Pozwolić dostawcom Internetu na bycie bardziej aktywnymi i zorientowanymi rynkowo w przesyłaniu zróżnicowanych danych przez ich kable, światłowody, linie telefoniczne i połączenia bezprzewodowe, a więc – kreowanie infrastruktury telekomunikacyjnej XXI wieku. „Neutralność sieci” , to zła idea, będąca formą infrastrukturalnego socjalizmu, który dławi innowacje i grozi poważnym zapóźnieniem.

6. Nie bać się nowych mediów !

7. Odrzucić rozwiązania prawne dla sieci kablowych i operatorów satelitarnych dziesiątkujących dynamiczną dywrsyfikację programów płatnej TV, uderzające przede wszystkim w nadawców religijnych oraz przyjaznych rodzinie.

8. Zablokować federalne, stanowe i lokalne wysiłki zmierzające do regulacji kontentu gier video lub/i zastąpienia znakomicie rozwijającej się i spontanicznej branży rządowym systemem nakazów. Rodzice mają wszelkie instrumenty, jakich potrzebują do monitorowania, z jakich gier video korzystają ich dzieci. Nie potrzebują do tego „rządowej niani” i państwowych interwencji.

9. Należy zachęcać i upoważaniać rodziców oraz tworzyć strategie edukacyjne umożliwiające wyrażanie niepokojów związanych z bezpieczeństwem w sieci zamiast zakazywać aktywności portalom społecznościowym i korzystania z innego kontentu online.

10. Czynić kroki zmierzające do zmniejszania najbardziej uciążliwych elementów prawa związanego z finansowaniem kampaniami politycznych/społecznych, a także ochrona nowych mediów i innych form wyrażania opinii przed dławiącymi wolność słowa restrykcjami.


Neutralność sieci - jest to wolny od jakichkolwiek ograniczeń dostęp do kontentu, stron lub platform dla użytkowników końcowych. Inaczej mówiąc jest to wolny dostęp do zasobów sieci Internetu dla wszystkich użytkowników, bez względu z jakiego dostawcy usług korzystają oraz opcji usługi, jej ceny itp. To koncepcja, w której abonent powinien otrzymać konkretną usługę, ale nie interesuje go jaka technologia temu sluży. Wielu ekspertów wskazuje, że podejście takie demotywuje firmy przed inwestycjami w nowoczesne sieci, gdyż nie uwzględnia jakości infrastruktury i potrzeby zwrotu z inwestycji.