piątek, 31 lipca 2009

O mikroblogach w TVN - zagotowało się w społecznościach :))

Po tym jak Maciej Mazur w Faktach TVN, a następnie w podsumowaniu dnia w TVN 24 (+Szkło Kontaktowe) poruszył temat mikroblogów, zawrzało w społeczności mikroblogowiczów. I to do tego stopnia, że na Blipa ciężko było się zalogować. Administratorzy bardzo przytomnie (brawo za refleks) wywiesili komunikat, w którym witali wszystkich, a w szczególności widzów TVN, oraz informowali o przeciążeniu serwerów. Choć materiał telewizyjny mówił jedynie o punkcie widzenia polityków, to i tak jest istotnym krokiem w rozwoju mikroblogowania. Warto wrócić jednak do tematu, który pojawiał się już wielokrotnie, czyli zasięgu Blipa i opiniotwórczości Twittera. Pomimo tego, że Blip jest dużo popularniejszy w Polsce (ok. 5x), to w materiale eksponowany był głównie Twitter. Czyżby on był, za amerykańskim przykładem, ikoną mikroblogowania? Nawet ostatnie badania SMG/KRC wskazujące, że nie rozpoznajemy zachodnich serwisów społecznościowych (rozpoznawalność marki Twitter 2 proc.) można poddać w wątpienie. Jeden z dziennikarzy powiedział mi wczoraj, że badania z maja nie są podstawą do wysuwania jakichkolwiek wniosków, bo dynamika serwisów jest ogromna. To prawda. Prawdą jest też, że Twitter poprzez ciągłe cytowanie go w mediach posiada ogromny potencjał wzrostu. Nawet jeżeli tego jeszcze nie zauważamy. Krzysztof Urbanowicz pisze na swoim blogu o sile PR-owej (ekwiwalent finansowy pokrycia medialnego) Twittera w USA. Jak widać nie tylko w USA. Materiał TVN pokazuje, że dziennikarze w tym względzie kopiują amerykański schemat. Tam Twitter króluje, u nas jeszcze nie. Czy zakróluje wskutek takiego podejścia?

Uczciwie też trzeba przyznać, że po materiale blipowicze byli dłużej i bardziej aktywni w dyskusji o materiale telewizyjnego niż twitterowicze…:)))

czwartek, 30 lipca 2009

Pogłoski o śmierci Polski The Times...

Alert24, a za nim inne serwisy, poinformował dzisiaj o kolejnych zwolnieniach w tytule Polska The Times (Polskapresse), z czego wysnuto wniosek, że tytuł upada. Tak twierdzą anonimowi informatorzy... W takim wypadku trudno nie brać pod uwagę aspektu konkurencji, bo przecież Alert24 należy do Agory. Zwolnień dokonuje się dzisiaj też w samej Agorze, Rzeczpospolitej, Axlu, znamy sytuację łączenia Dziennika z Gazetą Prawną (oczekiwanie na zgodę UOKiK, raczej formalną), w telewizjach i innych mediach. Pytanie więc, czy rzeczywiście serwisy, które podały informację o zamknięciu Polski, mają na tyle sprawdzone informacje. W tzw. „Warszawie” nie jest wielką tajemnicą, że do Polski przejść mają duże nazwiska dziennikarskie związane dotąd z Dziennikiem. Pisały o tym równiez serwisy branżowe.

Mam nadzieję, że informacja o transeferach dziennikarzy jest dużo bliższa prawdy niż informacje o zamknięciu. Byłoby to wielka strata dla rynku. Konkurencja jest zawsze zjawiskiem pozytywnym. Byłaby to też ogromna strata z punktu widzenia obywatelskiego, bo regionalne i lokalne tytuły są potrzebne naszej ciągle młodej demokracji, jak powietrze potrzebne jest nam do życia. W przeciwnym razie będziemy mieli do czynienia z informacjami regionalnymi i lokalnymi całkowicie tworzonymi w centrali, opierającymi się na źródłach "warszawskich". W takich warunkach jej odbiorca postrzegany jest raczej jako klient niż jako czytelnik i obywatel. Tytuły te wpisane są w naszą tradycję, bliższe są codziennych spraw, które nas bolą lub cieszą…, bo chodnik jest zbyt długo remontowany, przedszkole nie dostało pieniędzy z gminy, rada chce przegłosować nowy plan zagospodarowania przestrzennego w naszej miejscowości, a uczniowie z naszej szkoły zostali nagrodzeniu w konkursie wojewódzkim.

Oby nie sprowadzało się to do rozwiązań, o których pisałem przy okazji książki Erica Klinenberga. Opisywał on zabicie lokalnego dziennikarstwa poprzez zastępowania radia mówionego radiem wyłącznie komputerowym, z jedną centralą pracująca dla bardzo wielu rozgłośni.

Jeżeli nie będziemy mieli gazet o silnym zakorzenieniu regionalnym, to zdani będziemy na lokalne gazety wydawane przez urzędy, czyli zależne w pełni od władzy. Podobne rozwiązania dotyczą też rynku radiowego, gdzie koncesje należą do władz samorządowych. O tyle to absurdalne, że radio o niezależności może w takim przypadku zapomnieć.

Dochodzi jeszcze aspekt jakości dziennikarstwa. Nawet jeżeli bardzo na nią dzisiaj narzekamy, to lepiej ją ulepszać, niż "zabić". A głosy żądające tego drugiego nie są tak znowu nieczęste wśród głoszących rewolucję w mediach. Trzymać więc trzeba kciuki za wydawnictwa, by, nie tracąc najakośći, potrafiły stawać się multimediami.

A może metodę na skuteczność i przetrwanie gazet papierowych, opisaną na blogu przez Marka Millera, prowadzącą przez niszowość, trzeba wprowadzać w zycie.

środa, 29 lipca 2009

Agora i Twitter

Wpływ jednostki na historię :))

Megapanel PBI/Gemius pokazuje kolejny skok w górę Gazeta.pl, która zajmuje już szóstą pozycję. Trzeba uczciwie przyznać, że rozwoju internetu w Agorze nie można nie zauważyć.
Przypomnijmy sobie Agorę jeszcze 4 lata temu. Jedyne co mieli, to stronę internetową i rzeczywiście słynne archiwum tekstów. Dzisiaj to inny świat. Krzysztof Urbanowicz pisze na swoim blogu, że jednym z warunków przejścia z wydawnictwa prasowego do multimediów jest „znalezienie swojego Józefackiego”. Chodzi oczywiście o Tomasza Józefackiego, członka zarządu, od kilku lat związanego z Agorą (wcześniej The New York Times). Wprowadził też Agorę - jak dotąd jedyne polskie wydawnictwo - do dość elitarnego grona OPA Europe (Online Publishers Association), którym obecnie kieruje. No cóż, wpływ jednostek na historię jest znany. Swoją drogą, to ciekawe, że w OPA nie ma innych polskich grup. Miejmy nadzieję, że się tam w końcu znajdą, bo kluczem do niej jest wytwarzanie własnych treści online (nie tylko ich agregowanie), a na ich wartości zależy chyba wszystkim.

Twitter nieznany w Polsce

Ciekawe są też badania SMG/KRC, na które powołuje się dzisiaj Forsal (Tomasz Świderek) i Wirtualne Media. Otóż okazuje się, że aż 88 proc.internautów w Polsce korzysta z serwisów społeczenościowych. 19 proc. zamieszcza w sieci zdjęcia, 14 proc.komentuje, uczestniczy w forach. Potencjał bardzo duży. Jednocześnie okazuje się, że nie znamy zagranicznych portali społecznościowych i korzystamy wybitnie z naszych rodzimych (głównie Nasza Klasa, Grono). Znajomością marki Twitter wykazało się 2 proc. badanych internautów.

Rozumiem punkt widzenia Jacka Gadzinowskiego i Łukasza Kubiaka w temacie Blipa. Wydaje mi się jednak, że przyszłość Twittera jest mocno niedoceniana. Jego siłą jest ogromna globalna cytowalność. Awans do grona TOP 50 serwisów w USA będzie miał również swoje konsekwencje w jeszcze silniejszym rezonowaniu w mediach.

poniedziałek, 27 lipca 2009

Specjalizacja w PR i wąskie gardła informacji

Po przeczytaniu komentarza Jacka Gadzinowskiego poczułem potrzebę dodania uwag w dwóch tematach:
- słabnącej kontroli nad przepływem informacji;
- problemie mentalnego przestawienia się PR-owców na multimedia.

Jacek pisze: „[…] jesteśmy świadkami przewrotu komunikacyjnego, gdzie coraz trudniej będzie można mieć kontrolę nad przepływem informacji”. Strzał w dziesiątkę. To spowoduje, że PR-owcy i ich klienci/szefowie będą musieli zaspokoić się mniejszym wpływem bezpośrednim na rozprzestrzenianie się informacji. Paradoksalnie jednak będzie to powodowało coraz większy popyt na PR-owców potrafiących fachowo czytać rzeczywistość i sprawnie zarządzać informacją. Poza tym rosnąć musi chyba rola specjalizacji w PR-ze. Coraz mniej będzie specjalistów od wszystkiego. Biorąc pod uwagę ciągle powiększającą się różnorodność otoczenia medialnego, każda kategoria mdiów wymaga dogłębnej wiedzy i doświadczeń, by móc się z nimi skutecznie komunikować. Tak więc w swoich zespołach będziemy musieli za chwilę zatrudniać – i to tylko w samych relacjach z mediami - fachowców od współpracy z prasą kolorową, serwisami społecznościowymi, gazetami internetowymi, prasą, radiem, telewizją, blogerami, i tak dalej i tak dalej. Każdy stanowi przecież odrębny kontynent, z własną kulturą i ekonomiką funkcjonowania.

Co do drugiej uwagi, czyli problemu mentalności PR-owców, to sądzę, że związane jest to przede wszystkim z faktem skupiania się w naszej pracy ciągle jeszcze na decydentach, osobach wpływowych, opiniotwórczych (mam tu na myśli chociażby zawodowych dziennikarzy, ekspertów, szefów w redakcjach, etc.). To oni stanowią wąskie gardła. Tego od nas wymagano i do takich ról nas przygotowywano. Żebyśmy nie wiem jak się tłumaczyli, to na koniec dnia, takie podejście decyduje przecież o sukcesie lub porażce. Jeszcze… Bo rzeczywiście w świecie, gdzie wyraźny podział na medium i na odbiorcę coraz bardziej się zaciera, każdy może być medium. Musimy uczyć się zatem, w jaki sposób komunikować się z aktywnymi odbiorcami. A to odrębna sztuka, którą przyswajamy każdego dnia. Do tego, co i jak robimy dzisiaj, dodać musimy nowe kompetencje. Z pewnością proste kopiowanie schematów myślenia ze „świata starego” do „nowego” jest komicznie nieskuteczne.

Ciekawy link udowadniający, że indywidualna osoba może konkurować dzisiaj z kongolemaratami medialnymi pod względem zasięgu:
http://news.cnet.com/8301-13860_3-10295265-56.html

piątek, 24 lipca 2009

Mikroblogi w kryzysie

Anna Miotk porusza na swoim blogu temat mikoroblogówLink, a dokładnie Blipa podczas zamieszek i sporu o KDT. Stawia ciekawą tezę, że mikroblogi mogą służyć jako narzędzie śledzenia kryzysów, poprzez bardzo szybko tworzące się wokół danych problemów mikrospołeczności. Wiadomo, że podczas kryzysów (które same z siebie muszę przyznać lubię ze względu na potrzebę szybkiego podejmowania decyzji, jasnego przywództwa i adrenaliny) rośnie coraz bardziej rola monitorowania rozrastających się mediów. Monitoring to tylko niezbędny element do skutecznego reagowania. Przy dzisiejszym rozroście nowych mediów, w szczególności wszelkiego rodzaju serwisów UGC, tempo rezonowania informacji (w sczególności o charakterze negatywnym) i uniezależniania się tej informacji jest nieprawdopodobne. Co mam na myśli pisząc o uniezależnianiu się informacji? Otóż to, że tradycyjny łańcuch informacji opierał się na głównym źródle/głównych źródłach. W sytuaci dotarcia do głównych źródeł (głównie agencje lub inne media mainstreamowe) i zneutralizowania zagrożeń na ich poziomie występujące jako kolejne elementy lańcucha media same reagowały w podobnym kierunku (w dużym uproszczeniu). Dzisiaj każdy kolejny element tego lańcucha potrafi stanowić niezależną całość, która ciągle zmienia źródła swojej wiedzy, nie wspominając już o rozbudowywanej roli zbierania opinii (wyłącznie opinii) lub ich budowania. Przy założeniu dobrej organizacji pracy i pewnej sprawności w tradycyjnym modelu, który funkcjonował jeszcze do niedawna, sytuacje te były w większości do prawie całkowitego opanowania.

Straty wynikające z kryzysów (mam na myśli kryzysy medialne) są coraz większe i opanowywanie ich w takim samym stopniu jak do tej pory staje się prawie niemożliwe. Nowe czasy dają też nowe możliwości. Są ciekawsze, bo wymagają lepszego refleksu, jeszcze lepszej organizacji pracy i profesjonalizacji, bo wielu kryzysom medialnym nie da się już przeciwdziałać wykorzystując metody chałupnicze.

Być może mikroblogi nie stanowią jeszcze takiej siły opiniotwórczej (może wskutek zaznaczonego w blogu Ani podziału na polityków i dziennikarzy korzystających z mniej wpływowego zasięgowo Twittera, a reszta z Blipa), ale z pewnością zmierzają w tym kierunku. Dają z pewnością możliwość śledzenia bardzo szybko otrzymywanej informacji zwrotnej, wyciągania z tego wniosków, budowania argumentacji i podejmowania działań. Okazuje się również, że profesjonalny monitoring i mierzenie tego, co nas otacza nabiera również nowego wymiaru, a jego rola będzie rosła w tempie kosmicznym. Kiedyś mogliśmy opierać się chałupniczym monitoringu. Dzisiaj bez rozbudowanego, dobrze zmierzonego i dostarczanego natychmiast raportu, nie będziemy w stanie dotrzeć do wszystkich głównych komunikatorów w celu zenutralizowania zagrożeń.

Tak więc trzeba obserwować wykorzystywanie mikroblogów w kryzysie, bo w ciągle zmieniającym się otoczeniu, być może przyniosą one nowe instrumenty do zarządzania sytuacją kryzysową. I skrócą czas skutecznej reakcji do pojedyńczych minut.

czwartek, 23 lipca 2009

Twittermania

Twitter po raz pierwszy wszedł na listę 50.najczęściej odwiedzanych serwisów w Stanach Zjednoczonych. Zajął 46 pozycję z liczbą ponad 20 milionów unikalnych użytkowników miesięcznie. Autorzy raportu z Media Metrix przyznają, że takiego szybkiego przyrostu użytkowników dawno nie widziano. Jeszcze rok temu korzystało z niego mniej niż milion użytkowników. Wow ! Mam nieodparte wrażenie, że to kampania wyborcza w US stworzyła tę dynamikę.

środa, 22 lipca 2009

Granice kreatywności w PR-ze

Co prawda od finału tegorocznego konkursu KTR minęło kilka miesięcy (kwiecień), ale do krótkiego komentarza skłoniła mnie dyskusja przeprowadzona ze znajomym z branży PR. Dotyczyła ona – mówiąc górnolotnie – prawdy i manipulacji w PR-ze. Ponieważ zasiadałem w tym roku w jury konkursu KTR (za zaproszenie do którego jestem wdzięczny organizatorom z SAR i ZFPR), to przytoczyłem w dyskusji z owym znajomym sposób myślenia autorów niektórych prac konkursowych. Był on dla mnie pewnym nowym doświadczeniem. Zanim przejdę do rzeczy powiem tylko, że w pracach jury naprawdę warto było wziąć udział. Wspólne ocenianie prac i dyskusja między ludźmi zajmującymi się komunikacją marketingową a PR-em jest bardzo potrzebne. Te dwa style myślenia mogą się skutecznie uzupełniać, tak więc pomysłodawcom gratuluje.

Przechodzę jednak do rzeczy. Otóż w oczywisty sposób skupiałem się szczególnie na podkategorii „działania PR”. Pod tym względem nie było najlepiej. Jedna rzecz mnie w niej przeraziła. Na pierwszy rzut oka część prac wydawała się interesująca, nawet bardzo. Pokazane były efekty medialne w postaci przykładów relacjonowania przez dziennikarzy danych wydarzeń realizowanych w ramach kampanii. Jedną z ciekawszych prac stanowił projekt wprowadzenia na rynek szamponu Clear Diamond opierający się sprowadzeniu do Polski kolekcji największych diamentów wystawionych w Gdańsku. Informacja ta przedstawiana była w mediach jako istotne, ciekawostkowe wydarzenie, mówiły o niej nawet Wiadomości TVP (główne wydanie). Diamenty te następnie zostają skradzione, są świadkowie pokazywani w Internecie, a następnie organizatorzy sprowadzają do Polski detektywa z Wielkiej Brytanii, który ma wytropić złodziei. Ta część oczywiście sygnalizuje, że jest to pewna fantazja poetycka stojących za tym wszystkim PR-owców. Na koniec przedstawia się ten właściwy diament, którym jest…szampon :))) Okazuje się jednak, że również pierwsza część była fikcją, bo największe diamenty nie były wcale diamentami, tylko plastikową imitacją diamentów. Finalnie mamy więc do czynienia z podaniem nieprawdziwych informacji dziennikarzom i widzom, którzy za pośrednictwem mediów słuchali o wystawie.

Podobnych prac, opierających się na prowokacji i fikcji było więcej. W jednej z nich, agencji wprowadzającej nowy produkt do mierzenia efektywności komunikacji internetowej, chodziło o wywołanie prowokacji poprzez poinformowanie mediów (w komunikacie prasowym do mediów branżowych) na temat planowanej kampanii komunikującej „śmierć prasy w 2012 roku. Informacja przekazana przez media wywołała protest instytucji publicznych, a tym samym rezonowała medialnie. Na koniec okazało się, że była tylko prowokacją.

KTR jest oczywiście konkursem nagradzającym kreatywność. W PR-ze nie może ona jednak podawać nieprawdy. Zdaję sobie sprawę, że walczymy o interpretację, że przemilczamy niewygodne fakty, że walczymy z konkurencją, ale podstawą naszych działań jest prawda, fakty, wydarzenia, informacje, opinie, mające swoje osadzenie w rzeczywistości. Nawet jeżeli prawda jest niepełna, to jest ona gdzieś do odnalezienia. W tych przypadkach od początku do końca mieliśmy do czynienia z fikcją. PR z definicji opiera się na sprzeciwie wobec manipulacji, a więc celowym wprowadzaniu błąd. Jedną z najlepszych definicji PR odnajduję u Krystyny Wojcik: „PR jest świadomym, celowym, planowym, systematycznym i długoplanowym oddziaływaniem organizacji, władz, zrzeszeń na publiczność, zwaną otoczeniem, skierowanym na ukształtowanie z nią specyficznej jakości stosunków i układów przy użyciu komunikowania i pielęgnowania kontaktów jako jedynej, klasycznej metody, i podporządkowanie tych wpływów rygorom etycznym.” Dlatego takich projektów nie uznaję za prace PR-owe.

Ogarnia mnie większy strach, kiedy uświadomię sobie, że kampanie te zostały faktycznie zrealizowane, a więc tysiące ludzi się z nimi zetknęło. Podobnego zdania było kilku innych jurorów, mam więc nadzieję, że następnym razem podkategoria PR będzie bardziej rzeczywista niż fantazja autorów.

Na ich obronę mogę jednak powiedzieć, że z drugiej strony prace te pokazują realny problem nie tylko stanu PR-u, ale także – a niektórzy twierdzili, że przede wszystkim – polskich mediów. Po pierwsze informacje fikcyjne przesyłane dziennikarzom nie były w ogóle weryfikowane. A po drugie, ukazuje się tu jak na dłoni zjawisko konsumowania przez media wyłącznie informacji mających w sobie ładunek sensacji, konfliktu, wojny, czegoś dalekiego od normalności. Z informacjami realistycznymi, nawet podanymi w ciekawej formie, ciężko jest się przebić w wyścigu za kolejną wojenką.

Podbudowałem się jednak pracami w konkursie Young Creatives KTR, w którym uczestnicy konkursu otrzymali zadanie zaplanowanie działań związanych z Rokiem Chopinowskim w Warszawie. Młodzi PR-owcy wykazali się świetnym warsztatem pracy, umiejętnością myślenia metodycznego i strategicznego na poziomie wyższym niż wielu zawodowców. I to był bardzo pocieszający element konkursu.

poniedziałek, 20 lipca 2009

Ajatollahowie public relations

W dzisiejszym Wprost warty polecenia teskt Waldemara Kuligowskiego, antropologa kultury z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu „Jak się komunikujemy?”. Dostępny tylko w wersji papierowej. Tekst jest dość szerokim omówieniem komunikowania za pomocą nowych technologii, używanego języka i wpływu na zachowania społeczne. I właśnie uwagi w tym ostatnim aspekcie są najciekawsze. Wlademar Kuligowski wskazuje, że wskutek intensywnej komunikacji internetowej (w dużej mierze wskutek fast foodowych narzędzi typu Twitter) mniej chętnie spotykamy się ze sobą. Podaje też, że „[…] przeciętny amerykański nastolatek rozmawia ze swoimi rodzicami tylko przez 15 minut dziennie, przez 4 godziny wpatruje się w ekran telewizora lub komputera. W Polsce jest podobnie. Pytanie o najważniejszego wychowawcę młodych ludzi jest w świetle tych danych jedynie retoryczne. Badacze dodają, że te kwadransowe rozmowy dotyczą codziennych błahostek: wyrzucania śmieci, spaceru z psem, spraw szkolnych. Tendencja do ograniczania i skracania czasu bezpośrednich kontaktów będzie się w przyszłości pogłębiać”.

Jeżeli Kuligowski ma rację, to jest ona poważnym argumentem przeciwko hurraoptymistycznym głosom, że internet w bezpośredni sposób zwiększa aktywność społeczną i obywatelską.

Autor zauważa jeszcze jedną kwestię, z którą zgadzam się w 100 proc.:

„Jest się o co martwić, gdyż dzisiejsze rozważania o komunikacji sprowadzają się często do strategii manipulacji, technik wywierania wpływu na innych i tworzenia własnego wizerunku. Jeśli ajatollahowie public relations głoszą, że wrażenie, jakie wywieramy na innej osobie, powstaje w pierwszych trzech sekundach kontaktu, to unieważniają tym samym sens jakiekogolwiek dalszego komunikowania się”.

Trafia w dziesiątkę. Ręce opadają, kiedy słyszymy takie teorie, a rodzi to jeszcze większe zdziwienie, kiedy okazuje się, że zyskują one "klientów".

Inga Rosińska – najlepszy wybór

Propozycja zostania rzecznikiem przewodniczącego Parlamentu Europejskiego dla redaktor Ingi Rosińskiej, to najlepszy z możliwych i przewidywalnych wyborów, jakich dokonać mógł przewodniczący Jerzy Buzek. Nowej rzeczniczce należą się gratulacje i życzenia samych sukcesów.
To najlepszy z wyborów, bo Inga Rosińska, która od wielu lat ciężką pracą buduje swoją pozycję dziennikarską zarówno w kraju jak i jako korespondentka w Brukseli, ostatnio TVN24, wcześniej Radia Plus, należy do grona najbardziej cenionych korespondentów zagranicznych w Brukseli. Posiadając szacunek polityków i urzędników brukselskich należała do dość elitarnego grona dziennikarzy. Była też nagradzana kilkakrotnie w kraju, ale o tym wszyscy wiedzą.
Tak więc dzięki temu ruchowi nowy przewodniczący zapewni sobie z miejsca świetne rozeznanie polityki informacyjnej w PE. Jest jednak również drugi powód. Jerzy Buzek, jako polityk polski, dzisiaj niezwykle popularny w kraju, musi utrzymać również skuteczną komunikację z Polakami. Z całą pewnością ta kadencja PE będzie dużo bardziej spolonizowana w odbiorze naszych dziennikarzy. Będzie się tak działo i z powodu wyboru Polaka na funkcję szefa PE, i z powodu zbliżającej się prezydencji polskiej. Inga Rosińska na funkcji rzeczniczki przewodniczącego PE ma wszelkie szanse być bardzo skuteczna na tych dwóch polach, w istotnym dla historii Polski momencie.

piątek, 17 lipca 2009

Kobieta króluje w Polsce

Trochę w nawiązaniu do wczorajszego wpisu, natknąłem się dzisiaj na portalu Frondy na ciekawy tekst oparty również na badaniu Millward Brown SMG/KRC dla At Media, przeprowadzony na grupie tysiąca młodych osób w wieku 13-24 lata. Wynika z niego, że dla 75 proc. osobą, którą najbardziej szanują, liczą się i biorą przykład jest mama. Ojciec jest ważny dla 57 proc. badanych. Komentująca badania prof. Katarzyna Popiołek mówi, że kobiety stały się silne i niezależne. Jak widać zyskały bardzo silną pozycję w oczach swoich dzieci. Słabsza opinia o ojcach jest wynikiem ich „stałej” nieobecności w domu i mniejszej intensywności relacji z dziećmi. Mam pewne zamieszanie w głowie i zastanawiam się, czy to badanie i badanie prezentowane wczoraj przez Rzeczpospolitą przeprowadzone były na tej same próbie. Jeżeli tak, to mętlik w głowie się zwiększa.

W każdym razie tak silna pozycja kobiet ma swoje poważne implikacje społeczne i wychowawcze. Pytanie, czy mamy do czynienia z kryzysem ojcostwa, czy po postu wcześniej tego rodzaju badań nie robiono. Przychodzi mi na myśl wywiad z Agatą Bielik-Robson sprzed kilku miesięcy. Doskonale koresponduje on z badaniami opisanymi przez Frondę. Agata Bielik-Robson przekonuje, że nie jest prawdą twierdzenie, jakoby polskie społeczeństwo było patriarchalne i przestrzega w nim przed przenoszeniem kategorii anglosaskich do Polski. Jej zdaniem całe społeczeństwo polskie oparte jest na kobiecie, główne wartości i modele życia młodych ludzi przekazywane są właśnie przez kobiety, bo mężczyźni historycznie ginęli w kolejnych powstaniach i wojnach. Z kolei dzisiaj, mężczyzna – wychowany przez troskliwe kobiety – jest wiecznie rozpieszczonym chłopcem. Agata Bielik-Robson:

„Powiedziałabym, że strażnikiem polskiej wspólnoty jest kobieta w wieku postseksualnym oraz ksiądz. W efekcie w Polsce wszystko uchodzi młodym mężczyznom, bo są rozpieszczani przez swoje matki, i prawie nic nie uchodzi młodym kobietom; zachodzi tu dobrze znane zjawisko fali, gdzie stare kobiety mszczą się na córkach, sprawując nad nimi bezwzględną władzę. […] Jeśli się wyrasta pod parasolem silnej matki i księdza, to trudno zostać dojrzałym mężczyzną.”

Zgadzać się z tak postawioną tezą nie trzeba, ale problem jest niebagatelny. Czyżby kryzys męskości?

czwartek, 16 lipca 2009

Idole "autorytetami"

Nie można nie zauważyć dzisiejszej „jedynki” Rzeczpospolitej o autorytetach młodego pokolenia. W pełni ziszcza się wizja Neila Postmana z „Zabawić się na śmierć”. Rzeczpospolita opiera swój tekst na badaniu wykonanym przez Millward Brown SMG/KRC na grupie 1000 osób w wieku 13-24 lata. Pytanie dotyczyło właśnie autorytetów, czyli wzorów do naśladowania, których podziwiamy za postawy życiowe i pewne cnoty. Tym razem na czele Jurek Owsiak, Kuba Wojewódzki, Szymon Majewski, i inni. W tekście ciekawa konstatacja jednego z ekspertów, Katarzyny Popiołek: „Żyjemy w epoce celebrytów pokazywanych w telewizji. A w mediach mało jest mowy o tym, kto otrzymał Nagrodę Nobla, tylko że ktoś znany ma nowego partnera.Dodaje, że Jan Paweł II w oczach młodzieży też był celebrytą: – Jak celebryta rok, dwa nie pojawia się w mediach, to o nim zapominamy.”

Paradoksalnie problem z przedziwnymi wynikami badań zauważa Kuba Wojewódzki, który stwierdza, że ze sformułowaniem „autorytet” dzieje się coś dziwnego. Rzeczywiście mamy chyba do czynienia z całkowitym pomyleniem pojęć, jakby – co przytaczane jest tekście – telewizja zastąpiła szkołę, nauczyciela, wychowawcę. Myli się badanym pojęcie autorytetu z pojęciem idola pop kultury. Idola można cenić, można się nim interesować i podziwiać za umiejętności muzyczne, prezentacyjne i inne, ale autorytet to przecież pojęcie nieprawdopodobnie silne, osobiste, nie buduje się go przez chwilę, jest docenieniem życiowej postawy, mądrości i innych cnót. To jednak – jak widać – pokolenie posługujące się innym słownikiem. Śmiem twierdzić, że błędnym i tworzącym szkodę w umysłowości młodych. Czy nie jest jednak tak - bijąc się w piersi - że słownik ten tworzymy także my wszyscy, zajmujący się komunikacją?

Nie wolno nam lekceważyć tego badania. Jest ono szalenie ważne, bo pokazuje zjawisko radykalnego przewartościowania w pokoleniu dwudziestolatków i ich młodszych koleżanek i kolegów. Na podstawie własnych doświadczeń środowiskowych i pracy w gronie młodszych czasami ode mnie, nigdy nie przypuszczałbym, że mylić można te pojęcia i używać ich tak lekko i niezobowiązująco. Nie wolno nam lekceważyć badania nie tylko ze względu na konsekwencje dla komunikacji PR-owej i marketingowej (bo są ogromne), ale ze względu na negatywne konsekwencje takiego zagubienia dla nas wszystkich w przyszłości i zadań, jakie w związku z tym przed nami stoją, by temu przeciwdziałać.
Z tego punktu widzenia może należy się cieszyć, że w rankingu nie pojawił się Jan Paweł II, czy Benedykt XVI. W artykule pojawia się cytat:

"Może powinniśmy zmienić język i pokazywać, że Kościół to nie zbiór skostniałych zasad moralnych, ale też wzajemna miłość – zastanawia się dominikanin o. Maciej Kosiec, duszpasterz młodzieży. – Bo przecież jeśli wybierają miłość i rodzinę, to wskazują właśnie na wartości, o których mówią też księżą."

Jestem dokładnie odwrotnego zdania. Można przypuszczać, że przez pojęcie "miłości", przynajmniej grupa tych badanych będzie rozumiała zupełnie co innego niż o. Kosiec. Przed Kościołem i ludźmi odpowiedzialnymi stoi dzisiaj wyzwanie odwiecznie aktualne - przywracania pojęciom właściwego znaczenia.

Sądzę również, że wyciągnąć można dwa skrótowe wnioski o charakterze komunikacyjnym:

- Istnieje pewna wyczuwalna niestosowność w odczytywaniu wprost wyników badań sondażowych tak ważnych pojęć jak „autorytet”, czy – co też przecież miało miejsce – „mąż stanu”. To pojęcia zarezerwowane do kategorii ponadczasowych, zbyt poważne, by można je było zbadać poprzez sondaż u podstaw, którego leżały będą zawsze obrazy telewizyjne i emocje spowodowane obejrzeniem lepszego lub gorszego filmu czy też meczu w telewizji.

- Bezdyskusyjnie mamy do czynienia z ogromnym bezpośrednim wychowawczym lub antywychowawczym wpływem mediów na nas wszystkich, szczególnie na dzieci i ludzi młodych. To oczywiście banał, ale z tego banału nie zawsze wyciągamy wnioski. Zasadne są tutaj pytania o ważną rolę mediów publicznych w systemie medialnym i wątpliwości, co do traktowania mediów wyłącznie jako zwyczajnych podmiotów gry rynkowej, tak samo jak każdej innej firmy.

środa, 15 lipca 2009

Przeprosiny

Przepraszam wszystkich bardzo serdecznie. Pewne problemy technicznie nie są wystarczającym usprawidliwieniem tak długiej nieobecności, więc nie będę się tak tłumaczył. Dziękuję za wszystkie "motywujące" i niekoniecznie miłe słowa, które otrzymałem. Mówiłem jednak, że z natury nie jestem chyba systematycznym blogerem..., chyba niestety. W związku z tym, że wiele się dzieje, a przede mną również zajęcia ze studentami (blog sluży mi jako pewna pomoc dydaktyczna :)), tak więc pisał będę ponownie. Pozdrawiam.