środa, 30 września 2009

Skuteczny vox populi

Rozmawiałem przed chwilą z kolegą z pracy na temat opiniotwórczej siły Interneautów. Skłoniła nas do tego sprawa zatrzymania w Szwajcarii Romana Polańskiego.

Z rozmowy płyną dwa wnioski, które same z siebie nie są odkrywcze, ale...:

- Sieć staje się ogromnie opioniotwórczym miejscem, mającym niespotykany dotąd wpływ na media tradycyjne i polityków.

- Media mainstreamu coraz bardziej stają się niereprezentatywne dla przeciętnego obywatela.

Dzień po zatrzymaniu reżysera gazety pełne były komentarzy oburzonych artystów, ludzi filmu, polityków, krótko mówiąc elity. Tego samego dnia rano, jadąc samochodem, wysłuchałem poranka w Radiu TOK FM. Kilka razy w przeglądzie prasy, a następnie w serwisie informacyjnym, prowadzący, relacjonując doniesienia dzienników, podkreślał, że opinie Internautów są radykalnie odmienne i nieprzychylne traktowaniu Romana Polańskiego inaczej niż normalnego obywatela. Ciśnienie to było tak silne, że w kolejnym dniu ton przekazów gazetowych oraz stacji radiowych i TV zmienił się nie do poznania. Głosy te są już dużo bardziej zróżnicowane. Mój kolega uważa również, że politycy, wyczuwając realne nastroje społeczne, zmodyfikowali swoje stanowisko, a sam premier wezwał do rozsądku w ocenach i traktowania sprawy jako obyczajowo-karnej, a nie patriotycznej. Czy jest to tylko przypuszczenie, czy fakt? Nie wiem. Zjawisko zasługuje jednak na uwagę. Każdy z nas czuje trochę na plecach nową formę vox populi. "Ale" związane jest z tym, że mamy raczej tendencje do twierdzenia, iż ruch w sieci jest ogromny, ale mainstream go ignoruje lub celowo przemilcza. W tej sytuacji stalo się inaczej.

Można odnieść wrażenie, że w niektórych przypadkach media głównego nurtu bardzo odbiegają od opinii masowego odbiorcy. Jak zwykle w życiu bywa, czasami to dobrze, a czasami niebezpiecznie. Dyskusja o wolności słowa i poszerzaniu agory sporu/sporów różnych racji jest dzisiaj bardzo potrzebna. Nie dotyczy ona tylko teorii prawa, ale przede wszystkim nowego podejścia do zmieniającej się dużo szybciej niż procesy legislacyjne, rzeczywistości mediów i ich coraz nowszych form.

Jeżeli temat wolności mediów kogoś interesuje, to zapraszam jutro na bloga. Przedstawię „manifest wolności mediów”, z jakim wystąpili amerykańscy intelektualiści związani ze środowiskiem konserwatywnym.

poniedziałek, 28 września 2009

PR na prawie stoi

Miałem ostatnio arcyciekawą rozmowę z Profesorem z Collegium Civitas, który zwrócił uwagę na zjawisko przez wielu ignorowane. Stwierdził on, że w planowaniu działań PR trzeba uwzględniać kwestie prawne. Profesor jest takiego zdania prawdopodobnie dlatego, że doskonale zna się na kulturze Stanów Zjednoczonych, gdzie jak wiemy sądzić można za wszystko… Jednak trafił tym sformułowaniem w dziesiątkę, przy jednoczesnym błądzeniu samych menedżerów, polityków, PR-wców, zajmujących się planowaniem komunikacji. Czynnik prawny jest często bagatelizowany. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że sami dziennikarze słysząc o „straszeniu” ich prawnikami reagują agresywnie. W związku z tym wielu PR-owców unika tego tematu jak ognia.

Oczywiście „straszenie” jest działaniem mało profesjonalnym i świadczy źle o straszącym. Jednak faktem jest rosnąca liczba pozwów przeciwko mediom i coraz częstsze ich nagłaśnianie przez konkurencję. W moim przekonaniu są dwa powody nasilających się procesów i żądań o charakterze prawnym:

- Po pierwsze, w wielu przypadkach, ich realna skuteczność. Jak wiemy sądzić można dziennikarza, wydawcę i redaktora naczelnego. Tak więc każdy poważny przypadek musi być przez redakcję i jej prawników wnikliwie sprawdzany przed podjęciem właściwych decyzji. Publikacja odpowiedzi, sprostowań, czy przeprosin, choć może z punktu widzenia odbiorcy masowego jest trudna do zauważenia, to w dłuższej perspektywie zamyka drogę do powielania nieprawdziwych lub obraźliwych informacji innym i uwiarygadnia daną organizację w jej otoczeniu (szczególnie w sferze gospodarki, ale też w szeroko rozumianym życiu publicznym)

- Po drugie, rosnąca świadomość prawna nas wszystkich.

- Po trzecie, narastający negatywny stosunek odbiorców do przekazów medialnych i obniżenie ich wiarygodności wskutek popełnianych przez dziennikarzy błędów. Te, z kolei, są konsekwencją presji czasu i walki konkurencyjnej. I tak koło się zamyka.

Mówiąc jednak o prawnym wsparciu działań PR nie mam wcale na myśli wyłącznie kwestii sądzenia dziennikarzy. W tej materii przede wszystkim budować należy relacje poważne i partnerskie. Błędem jest myślenie o relacjach z mediami wyłącznie w kategoriach prawniczych.

Skuteczność pracy polega jeszcze na innym aspekcie. Otóż z powodu rosnącej świadomości prawnej nas wszystkich prawnicy powinni być konsultantami wielu proaktywnych i kreatywnych działań PR. Szczególnie dotyczy to walki konkurencyjnej i sporów. Każda organizacja działa w otoczeniu konkurencyjnym, tak więc prawnicy są niezbędni. Tak jak nieustannej specjalizacji wymaga samo zajmowanie się komunikacją, tak prawne aspekty komunikacji wymagają prawników, specjalizujących się w mediach. To dosyć specyficzna dziedzina, wymagająca chociażby znajomości postaw funkcjonowania warsztatu dziennikarskiego, postawy dialogu, szacunku do pracy dziennikarzy, etc. W przeciwnym, razie, z całym szacunkiem dla prawników, oddanie do konsultacji pomysłów kreatywnych, prawnikom na co dzień pracującym na problemami korporacyjnymi, reguluaminami i nowymi promocjami, grozi zabiciem najlepszych z nich. Nie doszliśmy chyba w większości jeszcze do takiego punktu, w którym w ramach komórek PR pracują również (zewnętrzni lub wewnętrzni) prawnicy od PR-u. I wbrew obiegowym opiniom powiem - "szkoda". Z własnego doświadczenia wiem, że się da i że przynosi to wiele korzyści.

sobota, 26 września 2009

Dzień Papieski - wzór skutecznej komunikacji Kościoła

Właśnie przyszło do nas do domu zaproszenie na konferencję prasową IX Dnia Papieskiego (11.X.2009) „Papież Wolności”, organizowanego przez Fundację Dzieło Nowego Tysiąclecia. To Fundacja Episkopatu Polski, prowadząca stypendia dla kilu mysięciu zdolnej młodzieży z ubogich rodzin. Taki jest cel każdego Dnia Papieskiego – budowa żywego pomnika dla Jana Pawła II. Sam czuję się związany z Fundacją, bo w latach 2001 i 2002 uczestniczyłem w przygotowaniach Dnia Papieskiego od strony informacyjnej. Jej obecny przewodniczący, ks. Jan Drob, to instytucja sama w sobie. Trzeba przyznać, że poprzedni również – pierwszy kierujący Fundacją, Piotr Gaweł i jego następca, Marek Zdrojewski.

Zaproszenia otrzymali dziennikarze. Ściśle rzecz ujmując, zaproszenie przyszło do mojej żony. Ponieważ hasłem tegorocznego Dnia jest „Papież Wolności”, organizatorzy do zaproszenia załączyli - swoiście teaserowo – estetycznie wykonany i zapakowany samolot z przesłaniem Dnia Papieskiego. Pomysł ten tak bardzo mi się spodobał, że załączam jego zdjęcie:


Strzał w dziesiątkę. Samolot jako symbol wolności, niezależności, ale też – jeśli chcemy dolecieć do wyznaczonego punktu – odpowiedzialności. Symbol ten ma też znaczenie historyczne. Nie byłoby wolności w Europie bez pontyfikatu Jana Pawła II. Gratulacje dla organizatorów !

Kościół nie ma łatwego zadania w komunikacji ze światem. Z pewnością Fundacja Dzieło Nowego Tysiąclecia jest doskonałym przykładem jak budować dobre dzieła, gromadzić wokół nich ludzi i skutecznie komunikować je masowemu odbiorcy. To zasługa kierujących Fundacją profesjonalistów i ludzi, gromadzących się wokół inicjatyw (Dzień Papieski, stypendia śp. Bp. Chrapka, nagrody TOTUS, etc.). Jak się chce, to się da. To właściwy wzór fachowego zarządzania projektami dla innych instytucji i środowisk Kościoła, mających kłopoty z tak rozumianą skutecznością. Tak więc, po naukę do ks. Jana Droba i jego współpracowników marsz :)) To wskazówka dla nas wszystkich.

piątek, 25 września 2009

Czas Kongresów

W ciągu ostatnich dwóch dni odwiedziłem dwa kongresy.
Pierwszy to tzw. V Kongres PR organizowany przez infor-Media Poland w dniach 22-23 września w Warszawie. Drugi, to oczywiście Kongres Kultury, trwający do dzisiaj w Krakowie.

O Kongresie Kultury wiele słów zostało już napisanych, a zostanie jeszcze więcej. Warto podkreślić, że pierwszą dyskusję plenarną oglądało przez Internet 10 tysięcy osób, co samo w sobie jest świetnym wynikiem.

Co do tzw. Kongresu PR, to muszę powiedzieć, że moim stałym problemem spotkań PR-owców jest fakt, że najczęściej zajmujemy się trochę sami sobą, dyskutując o tym, czym jest PR, a czym nie jest. Najczęsciej nie rozmawiamy o kluczowych zjawiskach, jakim dla świata PR są zmiany następujące bardzo dynamicznie w mediach. Dziedzina, którą się zajmujemy jest tylko wypadkową zmian w świecie mediów. Powinniśmy je bardzo wnikliwie śledzić, bo bez tego, nie będziemy w stanie w ogóle nadążać za rzeczywistoscią, nie wspominając o potrzebie jej zmieniania.

Jednak tym razem coś się zadziało w tej materii. Poza ciekawymi case studies firm, które znam tylko z prezentacji i opowieści mojego współpracownika obecnego pierwszego dnia, w drugim dniu (w którym uczestniczyłem) widać było realne skupienie się na części nowych mediów. Czy jest to pewna zmiana myślenia? Miejmy nadzieję, że tak. Odbieram to bardzo pozytywnie. Prelegenci wyszli z założenia, że środowisko PR-u powinno się nieco wyedukować w tej dziedzinie, więc prezentacje dotyczyły często kwestii dosyć oczywistych. W tych dominowali pracownicy naukowi, którzy chcieli słuchacza przeprowadzić od punktu A do punktu Z. Ale gratulacje, bo to pokazuje optymistyczną tendencję. Najlepiej (bez obrazy dla innych) odebrałem prezentację Krystiana Cieslaka Era social media”, w której widać było prawdziwą pasję samego autora. A jak wiadomo, bez pasji nie ma realnej skuteczności. Nie dzisiaj! Gratuluje Krystianowi.

Tak więc ruch w kwestii analizowania tendencji w mediach odbieram pozytywnie. Gdybym mógł dawać sugestie na przyszłość, to powiedziałbym, że powinniśmy bardziej skupić się na mediach całościowo. Nowe media, to również funkcjonujące dzisiaj dzienniki, tygodniki, radia, TV i wiele mediów Internetowych. Wszystko staje się nowe. I głównym wyzwalaczem tych zmian jest oczywiście Internet. Ale nie oznacza to, że fenomenalne zmiany nie dzieją się w innych mediach, które - czy nam się to podoba, czy nie - ciągle są mainstreamem.

poniedziałek, 21 września 2009

Przyszłość obiektywizmu

Rozmowa z Christiane Amanpour o nowym programie w CNN, jaka ukazała się w Gazecie Wyborczej, wpasowała się akurat w temat żywo dyskutowany w ostatnim czasie w gronie moich znajomych. Dziennikarka CNN mówi w nim:

„[…] zmęczenie informacjami jest coraz większe. Z badań, które przestudiowałam, wynika, że ludzie są zmęczeni ciągłym bombardowaniem bieżącymi wydarzeniami i tak naprawdę potrzebują perspektywy i zrozumienia. Chcą, żeby ktoś obrał dla nich temat warstwa po warstwie: jak to się zaczęło, jak doszliśmy do punktu, w którym jesteśmy, jakie są pomysły na wyjście i które z nich są realne, a które nie.”

W dalszej części rozmowy: „[…] nie można polegać na samych dziennikarzach obywatelskich, bo samą istotą dziennikarstwa jest obiektywizm, wiarygodność i sprawdzone źródła. Jako profesjonaliści mamy swoje kodeksy postępowania i odbiorcy oczekują od nas odpowiedzialności za to, co mówimy. Wszystkie te doniesienia dziennikarzy obywatelskich są niezwykle ważne, ale w naszej pracy możemy je jedynie wykorzystywać, ale na pewno nie polegać na nich.”

Nie chcę się skupiać na dziennikarstwie zawodowym vs obywatelskim. Metoda zbierania informacji, opisana przez Amanpour, dotyczy nie tylko dziennikarzy zawodowych. W natłoku informacji wszyscy jesteśmy trochę dziennikarzami dla samych siebie, jeżeli chcemy opierać swoje sądy na miarodajnych opiniach i danych.

Taki punkt widzenia prowadzi mnie do dwóch wniosków mocno ze sobą powiązanych:

1. Ciągłe bombardowanie nas newsami przez niemalże 24 h i ich natychmiastowe, masowe rozprzestrzenienie się, powodują zwiększenie wagi interpretacji. Jako komunikatorzy walczymy o interpretację, nie o newsy, nawet, kiedy „sprzedajemy” je w formie rzekomych newsów. Sztuka interpretacji już odgrywa kluczową rolę w komunikacji, a będzie odgrywała jeszcze większą. Interpretacja nie jest obiektywna, w dzisiejszym rozumieniu tego terminu. Dziennikarstwo opiera się przecież na ogromnym morzu interpretacji dokonywanej przez wydawców, reporterów, prowadzących programy, szefów działów w gazetach, nie mówiąc o tak oczywistym zawodzie jak zawód publicysty. Zmęczenie, o którym mówi w wywiadzie Amanpour, może oznaczać radykalny wzrost żywego subiektywizmu w mediach. Obiektywne dane, obejmujące wszystkie strony mogą być podstawą pracy analityków, ale dla szerszego audytorium będą oznaczały nudę. To prowadzi mnie do drugiego wniosku.

2. Przesuwanie się odpowiedzialności za realizację zasady obiektywizmu. Częściowo wynika to z pierwszego wniosku, ale nie dotyczy wyłącznie mediów zawodowych - mianowicie wzrost znaczenia dziennikarstwa obywatelskiego, prywatnego, po prostu nowych możliwości komunikowania, jakie stwarza Internet, powodować będzie jeszcze szybsze odchodzenie od kategorii „obiektywizmu” dziennikarskiego na rzecz subiektywnych interpretacji. Czy oznacza to koniec zasady obiektywizmu ? Nie. Ale wymóg obiektywizmu przesuwa się w kierunku odbiorcy, nie nadawcy. Jeżeli różnicuję źródła informacji, budujących moje poglądy i „mój świat”, to staram się obiektywizować rzeczywistość. Krótko mówiąc, obiektywizm – jako zadanie – jest w nas i od nas zależy. Jeżeli chcemy posiadać wiarygodną wiedzę, to sami jesteśmy odpowiedzialni za dobór źródeł (nie media). Kłania się na nowo pogląd Neila Postmana o pełnym zrozumienia, krytycznym stosunku do wszelkich przekazów medialnych.

Trzeba też powiedzieć, że tzw. obiektywizm dziennikarski nigdy nie istniał w postaci czystej, był zawsze zadaniem. Tak jak jest zadaniem dzisiaj dla nas.
Czy subiektywizm przekazów medialnych jest więc tylko urealnieniem zjawiska, które zawsze miało miejsce, tylko skrywane było pod szyldem tzw. „dziennikarskiego obiektywizmu”? Czy jest całkiem nową jakością?

czwartek, 17 września 2009

Przełamanie zastanych reguł gry i nauka dla biznesu (Communication Power, M. Castells), cz. 2

Logika oddolnego usieciowionego ruchu społecznego

Uruchomienie oddolnego ruchu wspierającego kandydaturę Baracka Obamy nie było przypadkiem. Sam Obama był uczniem znanego społecznego aktywisty chicagowskiego Saula Alinsky’ego, pracującego z ubogimi mieszkańcami miast. Jego metoda polegała na bezpośrednim komunikowaniu się z osobami potrzebującymi, szczegółowym rozpoznaniu potrzeb i nauce samoorganizacji pomagającej w walce o polepszenie ich sytuacji. Całe środowisko znajdowało się bardzo blisko Kościoła Katolickiego. Do tworzenia swojej kampanii zaprosił wielu ekspertów w tej dziedzinie, wychowanków i kontynuatorów metody Alinsky’ego. Sam jednak w pewnym momencie zmodyfikował punkt widzenia mistrza i odnosił się do niego dość krytycznie. W lewicowym The New Republic Barack Obama w 2007 roku przekazał główną myśl jego kampanii w odniesieniu do nauczyciela: „Alinsky bagatelizował fakt, że nadzieje, marzenia, wartości i ideały ludzi są tak samo ważne w ich samoorganizacji jak interesy własne”.

Wskutek przyjętej przez sztab zmodyfikowanej metody Alinsky’ego każdy z wolontariuszy sztabu przechodził intensywny trening - obóz szkoleniowy, tzw. „Camp Obama”, na którym zajęcia prowadzili mentorzy Obamy z czasów jego społecznego, ulicznego, zaangażowania (Mike Kruglik, Temo Figuerora, Marshall Ganz). Podczas sesji szkoleniowych skupiano się na analizach oddolnych ruchów społecznych i kampanii wyborczych. Uczono też motywowania wyborców i taktyk prowadzenia kampanii „ulicznej”. Krótko mówiąc, żeby kampania mogła być spontanicznie umasowiona, musi być metodycznie i skrupulatnie przygotowana. Maszyna wyborcza zassała know how i wszystkie najlepsze i najskuteczniejsze wzorce sektora NGO.

Metody prowadzenia oddolnej kampanii otrzymały silnego sprzymierzeńca w postaci Internetu. Dzięki dostępowi do szerokopasmowego Internetu przez prawie całą populację USA stał się on w tych wyborach, po raz pierwszy, medium maintreamowym. W 2008 roku 46 proc. dorosłych do Amerykanów używało e-maili i SMSów do pozyskiwania informacji kampanijnych i dyskusji o wyborach. W konsumpcji Internetu Demokraci zdecydowanie wyprzedzali Republikanów, np. konsumpcja video online 51 proc. do 42 proc. 36 proc. zwolenników Demokratów posiadało profile na portalach społecznościowych, 21 proc. zwolenników Republikanów i 28 poc. niezależnych wyborców. Patrząc ogólnie: 1/3 Internautów posiadało w 2008 roku profile na portalach społecznościowych i 40 proc. z nich wykorzystywało je do politycznej aktywności. W młodszych grupach wiekowych aż 58 proc. osób w wieku 18-29 lat używało Internetu w celach politycznych i tylko 20 proc. użytkowników powyżej 65 roku życia

Zwolennicy Obamy byli dużo bardziej zaangażowani online niż zwolennicy Clinton. 3/4 (74 proc.) zwolenników Obamy pozyskiwało news i informacje z Internetu, w porównaniu z 57 proc. zwolenników Clinton. Taka sama zależność (17 proc. do 8 proc.) dotyczy finansowego wsparcia dokonywanego online, podpisywania petycji w Internecie (24 proc. do 11 proc.) oraz zamieszczania komentarzy i wpisów na blogach i innych serwisach (64 proc. do 43 proc.):


Łatwo można się domyślić, że wydatki na Internet w sztabie Obamy były największe pośród wszystkich kandydatów. Wyniosły one do lipca 2008 7,263,508 $ [TV i radio 91,593,186 $, media drukowane 7,281,443 $, inne media 1,139,810 $]. Dla porównania Clinton na Internet wydała w tym samym czasie 2,9 mln $, a McCain 1,7 mln $.

Do osiągnięcia sukcesu sztab Obamy wykorzystywał wiele kluczy. Castells podaje 4 zasadnicze taktyki:
1. My.BarackObama.com z 15 milionami uczestników
2. Vote for Obama – cykl wydarzeń społecznych i muzycznych odbywających się w 50 stanach
3. Obama Organizing Fellows – system szkoleń prowadzonych dla studentów i uczących ich taktyk wyborczych
4. Centralized Funding Technology – taktyka, która przyciągnęła 1,5 miliona donatorów.

Sztab Obamy wykorzystała dwa zasadnicze czynniki: a) centralną bazę danych i centralizację pozyskiwania finansów b) lokalizację taktyk mobilizacji wyborców. Nowością było prowadzenie mikrotargetowania, poprzez oddolną działalność wolontariuszy, i natychmiastowe centralne raportowanie. Takie podejście umożliwiało dopasowanie przekazów i technik właściwych danym lokalnym społecznościom. Bycie globalnym i lokalnym w jednym czasie. Interaktywnym i scentralizowanym.

Pozyskanie finansów to prawdziwa sztuka prowadzenia kampanii. 88 proc. funduszy Obamy pozyskano od indywidualnych donatorów (1,5 mln). 47 proc. wpłat, to kwoty poniżej 200 $, 76 proc. mniej niż 2000 $. Dla porównania 39 proc. wpłat na rzecz Clinton i 41 proc. na McCaina wynosiły powyżej 2000 $. Dzięki mistrzowskiej Internetowej operacji pozyskiwania środków sztab Obamy radykalnie obniżył koszt pozyskania funduszy. Zdobycie 1 $ kosztowało od 5 do 10 centów. Z wykorzystaniem direct mail koszt wynosił 95 centów, nie biorąc pod uwagę większych potrzeb czasowych.

Pokolenie Obamy

I znowu musimy powiedzieć, że tylko zatrudnienie profesjonalistów (w tym Chrisa Hughesa, współzałożyciela Facebooka) zapewniło Obamie możliwość radykalnego wyprzedzenia konkurentów i komfort prowadzenia kampanii. W książce opisane są również perturbacje związane z prowadzeniem jego konta na MySpace – jako senatora – przez młodego Joe Anthony. Po przystąpieniu do kampanii Anthony, po szeregu nieporozumień, odmówił współpracy i oskarżył Obamę o traktowanie swoich „przyjaciół” z serwisu jako odbiorców taniej reklamy. Jak widać również „idealna kampania” rodziła się w bólach. Zasadniczym punktem było wejście w pop-kulturę. Obama wspierany był przez szerokie grono celebrytów (George Clooney, Jennifer Aniston, Will Smith, i inni). W tym samym czasie postawił także na środowiska kontrkulturowe jako miejsca kreatywnego myślenia. Wspólnym mianownikiem dla nich wszystkich była determinacja dokonania zmian i antysystemowe nastawienie. Jednym z największych hitów muzycznych w sieci okazała się piosenka „Yes we can” wyprodukowana przez Jesse Dylan, syna Boba Dylana. Jej treść w całości zaczerpnięta została z przemówienia Obamy. Po zamieszczeniu jej na YouTube obejrzało ją 17 mln osób. Piosenka wygrała również nagrodę Emmy. Hitem lata 2008 okazał się również teledysk (mushup) zrobiony przez nieznanego 26-letnego modela, Ambera Lee Etingera. Po sukcesie swojego filmu stał się popularną gwiazdą w US. Tę samą ścieżkę przeszedł Taz Arnold, artysta hip hop, który rozpoczął swoją karierę piosenką „Vote Obama”, dedykując ją tytułowemu bohaterowi. Piosenka wyniosła go do roli gwiazdy.
Piosenki, filmy, opowiadania i inne elementy szeroko pojętej kultury/lub kontrkultury powstawały spontanicznie, budując wielki ruch Obamy. Działały jak efekt domina, gdzie sztab stwarzał jedynie warunki do aktywności i uruchamiał pierwsze klocki.

Skuteczność budowania przekazu

Z dzisiejszej perspektywy, to oczywiste, że sztab Obamy wykazał się nadzwyczajną skutecznością w budowaniu przekazu. Manuel Castells przytacza badanie zrealizowane przez The Pew Internet&American Life Project z 2008 roku. Okazuje się, że najważniejsze emocje skłaniające do pozytywnych opinii na temat Obamy skupione są wokół inspiracji i nadziei: a) jego przekaz jest inspirujący 2) dający nadzieję odbiorcy:


Przypomnijmy, że oficjalnym przekazem kampanii była nadzieja połączona ze zmianą (Change we can believe in). Nadzieja dawała emocje wywołujące entuzjazm wobec kandydata. Jego kandydatura stała się inspiracją dla wyborców, ze względu na jego potencjał do inspiracji, a nie ze względu na jego doświadczenie i osiągnięcia polityczne. Hillary Clinton postawiła na doświadczenie jako najważniejszą wartość swojego przekazu. Tego rodzaju zabieg idealnie pasował do tradycyjnych ram cechujących komunikację racjonalną. Nie był jednak w stanie rozbudzić emocji.

Sztuka odpierania ataków

Na końcu wspomnę jeszcze, że kampania Obamy miała jeszcze jedną charakterystyczną cechę. Od początku do końca była inkluzywna i oparta na pozytywnej komunikacji. Sztab Obamy był w tym konsekwentny i nie stosował kampanii negatywnej, w przeciwieństwie do konkurentów. Najsilniejszą kampanię negatywną przeciwko Obamie prowadziła – wbrew wcześniejszym obietnicom - Hillary Clinton. Jednak sztabowcy i kandydat nie dali się sprowokować. Nie dali się również wepchnąć w szczegółowe i nieskuteczne tłumaczenie się ze stawianych zarzutów. W Internecie utworzono stronę, na której wskazywano wszelkie nieprawdziwe informacje rozpowszechniane przez oponentów: http://factcheck.barackobama.com/ Strona miała swoje przesłanie od kandydata: „Chcę prowadzić swoją kampanię w taki sam sposób, w jaki będę rządził, polegający na bezpośredniej komunikacji i prawdzie”. Dzięki funkcjonowaniu całego ruchu, działania broniące kandydata i rozpowszechniające prawdziwe informacje, prowadzone były niezależnie na masową skalę, niemożliwą do osiągnięcia przy zarządzaniu hierarchicznym.
Każdy ataka Clinton obracał się przeciwko niej, wskutek podejścia Obamy pełnego dystansu i budowania przekonania wśród wyborców, że ataki konkurentki są dowodem na jej frustrację. Po jednym z ataków i sformułowaniu zarzutu, że Obama jest kandydatem przyadkowym, który nigdy nie planował i nie przygotowywał się do zostania prezydentem, ten odpowiedział publicznie, że jest to nieprawda, gdyż już w przedszkolu napisał wypracowanie pod tytułem „Chcę być prezydentem”. :)) Wykupiono również dwa adresy URL, wskazujące na desperackie działania Clinton: desperationwatch.com i desperatehillaryattacks.com, które przekierowywały do strony z atakami Clinton na Obamę hillaryattacks.barackobama.com. Wiele z tych ataków sztabowcy zamieszczali celowo na YouTube.

Maunel Castells przedstawił ciekawy case study. Mam nadzieję, że wydawnictwo PWN wyda tę książkę w Polsce. Z pewnością widoczny jest pełen zachwytu stosunek Manuela Castellsa do Obamy, jego sposobu myślenia, poglądów. Sam autor przyznaje jednak, że istnieje zagrożenia obrócenia się społeczności przeciwko urzędującemy prezydentowi, jeżeli styl i idee przez niego głoszone nie będą skutecznie i konsekwentnie realizowane. To dosc oczywista prawda. Czy komuś się to podoba, czy nie, kampania Obamy może być lekcją dla wszystkich, jak skutecznie budować strategie komunikacyjne.

środa, 16 września 2009

Przełamanie zastanych reguł gry i nauka dla biznesu (Communication Power, M. Castells), cz. 1


Czego biznes może uczyć się od polityki? Po lekturze najnowszej i długo oczekiwanej książki Manuela Castellsa „Communication Power” możemy spokojnie powiedzieć, że z pewnością skutecznego wykorzystania nowych mediów. Castells poświęca jeden z rozdziałów analizie kampanii politycznej Baracka Obamy. Nazywa ją pierwszą usieciowioną kampanią wyborczą na świecie. Znany socjolog stawia tezę, że Obama wyrwał się z rąk zawodowej maszyny wyborczej i grupy lobbystów zawsze otaczających kandydatów, stawiając przede wszystkim na budowanie oddolnego ruchu społecznego wokół swojej kandydatury. W opiniach Castellsa łatwo odczytać można brak osobistego dystansu do amerykańskiego polityka. Jednak fakt pozostaje faktem. Dzięki świadomości swoistego „znaku czasu”, jakim jest Internet, Obama osiągnąć mógł niespotykaną dotąd skuteczność.

Przełamanie reguł „polityki skandalu”

Zasadniczym punktem każdego kandydata jest oczywiście jego tożsamość. Co ciekawe, Castells stwierdza, że największy wpływ na tożsamość Baracka Obamy wywarły dwa czynniki. Pierwszy, to poznanie swojej żony, pochodzącej – w odróżnieniu od Baracka –z całkowicie czarnoskórej rodziny. Drugim był wpływ pastora Reverenda Wrighta. One ukształtowały jego afro-amerykańską tożsamość. Z nich wypływały społeczne aktywności Baracka, w których następnie kształtowała się jego nastawienie do świata. Obama, pomimo swoich lewicowych poglądów, był politykiem – jak dowodzi Castells – o dwuznacznych przekonaniach :)). Dwuznacznych, nie w sensie zmian uzależnionych od wyników sondaży, ale dwuznacznych w rozumieniu otwartego umysłu i dopasowywania właściwych środków do realizacji społecznych celów. Celów realnych i uzyskiwanych w drodze dialogu - jak twierdzi socjolog. Wskutek jego dialogicznej postawy był w stanie wykorzystać wszystkie instrumenty „spersonalizowanej polityki”, skupiającej się na cechach osobowych osób uczestniczących w życiu publicznym, mniej na ideologiach i programach politycznych. Jednak coś, co w innych przypadkach jest naturalną konsekwencją tego zjawiska, mianowicie „polityka skandalu”, zostało przez Obamę i jego sztab przełamane. Uczynił to wskutek prowadzenia „powstańczej”, oddolnej, społecznościowej i spontanicznej strategii wyborczej. Pojawiające się ataki, płynące w dużej mierze ze sztabu Hillary Clinton, przekuwane były na punkty dla Obamy. Społecznościowy system immunologiczny uruchamiał się samoistnie i promieniował na kolejne grupy wyborców. Do tego sprawnie zarządzana komunikacja odwracała ataki i ośmieszała nimi stronę atakującą. O tym będę pisał dalej. Fenomen przełamania „polityki skandalu” jest bardzo ważny, bo zjawisko to związane jest z funkcjonowaniem mediów mainstreamowych, a przede wszystkim telewizji, karmiącej się dokumentami i innymi niewygodnymi dla polityka "hakami". Postawa mediów mainstreamowych prowadziła do polaryzacji sceny politycznej i opowiadania się w politycznym sporze przeciwko kandydatowi, a więc zachęcała do przyjmowania postawy negatywnej. Sztab Obamy od samego początku skupił się na budowaniu pozytywnej wizji wyborów politycznych, bazując na ideach możliwych do osiągnięcia. Warto zwrócić uwagę na nową definicję polityki realizowaną przez Obamę i odróżniającą go od doświadczonych polityków. W wykonaniu obecnego prezydenta USA i jego sztabu polityka = idea i proces (nieustannie dziejący się). Inni kandydaci, starzy wyjadacze, realizowali politykę innego rodzaju. U nich polityka = propozycje i obietnice do realizacji. Stary styl reprezentowany był przez większość konkurentów Obamy. Jak widać - nieskutecznie. Trzeba przyznać, że w postrzeganiu polityki jako idei i procesu jest w komunikacji obecnego prezydenta dość charakterystyczne. Dowodem jest kontynuowanie dzisiaj przez prezydenta USA stylu komunikacji typowego dla jego kampanii wyborczej, a więc ciągła silna obecność w społecznościach (konto na Twitterze, Facebooku), dalsze funkcjonowanie platformy My.BarackObama.com (z dostępem do wszystkich możliwych kanałów komunikacji społecznościowej) z bazą prawie 15 milionów adresów, służących dzisiaj wspieraniu polityki gabinetu prezydenta, zaproszenie do grona korpusu dziennikarskiego Białego Domu blogera (z The Huffington Post), i tak dalej i tak dalej. Wszystkie wymienione obszary mają jedną wspólną cechę. Wymagają traktowania komunikacji politycznej jako całości i ciągłego procesu, nie pojedynczych, autonomicznych eventów. To wymusza postawę dialogiczną.

Zryw młodego elektoratu

Jednym z istotnych elementów analizy fenomenu kampanii Obamy powinna być z pewnością nieprawdopodobna zdolność mobilizacji młodzieży. Lata 70., 80.i 90.były w USA latami systematycznego spadku zaangażowania młodego pokolenia w życie obywatelskie. Przełamanie nastąpiło w roku 2006, ale szczyt osiągnięto w 2008. Badania przeprowadzone przez the Harvard University Institute of Politics na wiosnę 2008, a więc tuż przed wyborami, wskazywały, że 64 proc. respondentów między 18 a 24 rokiem życia deklarowało udział w wyborach. Wzrósł on o kilka punktów procentowych przez rok, a więc od czasu prawyborów. Młodzież okazała się prawdopodobnie kluczem do sukcesu już, a może przede wszystkim, podczas prawyborów i konkurowania z Hillary Clinton. Na nich też skupia się w swojej książce Castells. W prawyborach Obama otrzymał 58 proc. głosów osób w wieku 18-29 lat, Clinton – 38 proc. Z kolei Clinton miała silną nadreprezentację osób starszych, powyżej 65 roku życia. Pokonała w tej grupie Obamę: 59 proc. do 34. Kobiety głosowały głównie na Clinton. Ale już wśród kobiet poniżej 30 roku życia aż 56 proc. oddało swój głos na Obamę i 43 proc. na Clinton. Manuel Castells pisze: „Obama jest oczywistym liderem politycznym, który najbardziej ze wszystkich liderów ostatnich dekad zdołał zainspirować młodych wyborców. […]. Obama był kandydatem nowej Ameryki, młodszej, lepiej wykształconej i bardziej otwartej Ameryki XXI wieku. Co więcej, spowodował nie tylko zjawisko rejestracji i oddawania głosów przez nowych wyborców, ale przede wszystkim stali się oni aktywnie zaangażowanymi uczestnikami kampanii”. Ostatnie zdanie jest nie do przecenienia i świadczy o potencjale, jaki drzemie w młodych ludziach. Sztab Obamy doskonale o tym wiedział. Otóż młode pokolenie ma przede wszystkim czas i siły, które mogą poświęcić na woluntarystyczną pracę na rzecz ich kandydata. Młode pokolenie pociągać potrafi również za sobą pokolenia starsze, głównie swoich rodziców. Dlaczego? Bo rodzice, myśląc o przyszłości swoich dzieci, głosują na kandydatów rozumiejących ich latorośle i ich rówieśników. To siła niedoceniania w w polityce. Młode pokolenie nie mogło być zarażone przez kanały mainstreamowe. Do tego posłużyć musiał Internet. To miejsce ich naturalnego, codziennego funkcjonowania. Tę naturalność sztab Obamy przekuł w aktywność obywatelską. Poniżej znajduje się porówanie poziomu aktywności politycznej w Internecie zwolenników Obamy i Clinton:
Podpisywanie petycji online: zwolennicy Obamy 24 proc./zwolennicy Clinton 11 proc.
Przesyłanie innym osobom komentarzy lub ich pisanie: zwolennicy Obamy 23 proc./zwolennicy Clinton 13 proc.
Wsparcie finansowe kandydata online: zwolennicy Obamy 17 proc./zwolennicy Clinton 8 proc.

W oczywisty sposób związane było to ze strukturą wiekową elektoratu. Najlepszym dowodem na te słowa jest liczba zwolenników Obamy, jakich posiadał on na Facebooku w lipcu 2008.
Było ich aż 1, 120, 565. Dla porównania Clinton posiadała ich 158, 970, a McCain 119, 000. W maju 2008 na College Democrats of America wygłoszono poparcie dla Obamy w taki oto sposób: „Wysłuchaliśmy tysięcy młodych głosów z Facebooka, MySpace, YouTube i e-maili. Bez wątpienia studenci collegów są gotowi na zmiany i nowy rodzaj przywództwa. Senator Obama dał siłę naszemu głosowi i uczynił, że czujemy się ważną częścią procesu.”

O tym jak Internet pomógł w zebraniu największego budżetu ubiegłorocznej kampanii prezydenckiej, jak sztab Obamy wykorzystywał narzędzia Internetu do budowania społecznego ruchu Obamomanii i obrony przed atakami konkurencji, w następnym wpisie. Zapraszam jutro.

poniedziałek, 14 września 2009

I po Krynicy. Koniec komunikacji elitystycznej, czyli czego uczą Platon i sztab Obamy

Krynica, Krynica i po Krynicy. Tak dużej liczby paneli jak tam, nie ma z pewnością na żadnej konferencji w Polsce. Uczestnicy wiedzą co mam na myśli…:)) Ponieważ byłem tam służbowo, brałem udział tylko w tych organizowanych lub współorganizowanych przez nas.

W pamięci utkwił mi szczególnie panel DemosEuropa „Europę stać na więcej. Nowa agenda dla Unii Europejskiej” (Udział: Paul Taylor - Publicysta, Thomson Reuters , Francja, Igor Chalupec - Prezes Zarządu/Partner Zarządzający, ICENTIS Corporate Solutions, Tomas Valasek - Dyrektor ds. Polityki Zagranicznej i Obrony, Centrum Reform Europejskich, Wielka Brytania, Janusz Jankowiak - Główny Ekonomista, Polska Rada Biznesu, Maciej Witucki - Prezes Zarządu, Telekomunikacja Polska, Krzysztof Blusz - Wiceprezes Zarządu, DemosEuropa - Centrum Strategii Europejskiej).

Mój szef, Maciej Witucki, prezes Grupy TP, postawił tam dwie interesujące tezy, które pozwolę sobie nieco autorsko rozwinąć. Pierwsza, która wywołała poważny sprzeciw Igora Chalupca, związana była z kryzysem i jego głębią. W opinii Macieja Wituckiego kryzys jest zbyt płytki, by wstrząsnąć organizacjami i rządami i zmusić je do prawdziwych, strukturalnych przekształceń, dających realne profity w przyszłości. Krótko mówiąc, dające szanse przestawienia się na tory nowej gospodarki. Druga teza, wbrew pozorom związana z pierwszą, dotyczyła roli komunikacji w poważnych procesach gospodarczych i politycznych. Otóż zasygnalizował potrzebę nowej formy komunikacji w Europie. Czegoś w rodzaju – to nazwa ukuta teraz przeze mnie na potrzeby wpisu - zdrowego populizmu, polegającego na tym (i tym odróżniający od populizmu negatywnego), że presja społeczna wywierana na rządzących jest skutecznie komunikowana i interaktywna, funkcjonująca dwustronnie. W zasadzie reguły klasycznej demokracji (greckiej)opierały się na takim właśnie mechanizmie. Ciężko przeprowadzać jest wielkie projekty w Europie, jeżeli nie stworzy się czytelnych komunikatów, a uwagę społeczną skupia się na dokumentach złożonych z setek stron przepisów. To podejście, które nazwać można elitystycznym przegrywało będzie z tymi, którzy opanują sztukę sprawnej, oddolnej komunikacji. I lepiej dla wszystkich, żeby nie byli to populiści (negatywni). Pisząc o klasycznej demokracji warto wspomnieć, osobiście niezbyt pro-demokratycznie nastawionego : )), Platona. Dlaczego ten grecki filozof postulował obowiązkowe przygotowywanie wstępów do praw? W celu opisywania zmian w przepisach oraz idei w sposób przystępny dla ludzi i pociągający ich za rządzącymi.

Z pewnością możliwości takie stwarzają dzisiaj kanały komunikacji. Dobrym przykładem nowatorskiego sposobu myślenia o polityce jako o idei i procesie, nieustannie dziejącym się, jest dotychczasowa strategia komunikacji obecnego prezydenta USA. Tę wizję potrzeby nowego spojrzenia na komunikowanie się z obywatelami, zasygnalizowaną skutecznie w Krynicy, potraktować chcę jako zapowiedź opisu ważnego fragmentu najnowszej książki Manuela Castellsa „Communication Power”, która ukazała się niecałe dwa miesiące temu w Oxford University Press. Jeżeli ktoś jest nią zainteresowany, to zapraszam w najbliższą srodę na swojego bloga.

czwartek, 10 września 2009

Nowy Dziennik Gazeta Prawna na Forum Ekonomicznym w Krynicy


Przez moment Krynica stała się miejscem ciekawego starcia dwóch gazet.
Od dawna – jako partner Forum – rządzi tu Rzeczpospolita. Można ją dostać w Krynicy wszędzie. Rzepa poświęca dużo miejsca panelom i tematom pojawiającym się podczas Forum. W zeszłym roku redagowała specjalny dodatek wychodzący tylko w Krynicy.

W tym roku uczestnicy Forum (tylko uczestnicy) otrzymali również specjalny numer Dziennika Gazeta Prawna. Infor złożył nową gazetę dokładnie w taki sposób jak wyjdzie ona 14 września, czyli trzy w jednym (strony białe, żółte i łososiowe). Metoda nieco partyzancka, ale trzeba przyznać trafiona biorąc pod uwagę grupę odbiorców. Nowy tytuł pokazuje się na rynku w trudnym czasie w kontekście budżetów reklamowych. Krynica to świetne miejsce na zaprezentowanie się decydentom i kreatorom opinii. Mówię o metodzie nieco partyzanckiej, bo rządzi tu jednak niepodzielnie Rzeczpospolita i trzeba jej oddać honor. Dziennik Gazeta Prawna rozdawany był uczestnikom tylko w miejscach nieobjętych umową między organizatorem Forum a Rzeczpospolitą. Pojawił się też dość późno. Ja otrzymałem swój egzemplarz ok. 12.30.

Z pierwszego numeru jasno wynika, że nie będzie to tytuł z silnym ideowym przesłaniem. Większość tekstów w dziale kraj i świat dotyczy styku polityki (i życia społecznego) z gospodarką. Spotkałem dwóch naczelnych innych tytułów. W ich opinii każda silna gazeta potrzebuje mieć swoją tożsamość ideową, własny charakter. Szefowie nowego Dziennika Gazety Prawnej uważają inaczej, wierząc w treści gospodarcze i specjalistyczne. Kto ma w tym sporze rację, pokaże czas.

środa, 9 września 2009

Cała "Warszawa" przenosi się do Krynicy

Dzisiaj rozpoczyna się Forum Ekonomiczne w Krynicy Zdrój, gdzie właśnie zmierzam. Przez dwa dni ta mała, wypoczynkowa miejscowośc stanie się gospodarczą stolicą Polski. Miejsce o tyle specyficzne, że ludzie pracujący kilkaset metrów od siebie w Warszawie i mający kłopot z wzajemnym spotkaniem się, na rozmowy umawiają się właśnie w Krynicy. Już na kilka tygodni przed imprezą w większości rozmów pojawia się tekst „Pewnie będziesz w Krynicy, to tam pogadamy”. Choć do Davos naszej Krynicy daleko, to trzeba przyznać, że krynicki szał wprawia mnie w osłupienie. W tym roku szykuje się też pewne ciekawe starcie, o którym będę pisal.

sobota, 5 września 2009

Nieprzyznawanie się do błędów drogą donikąd

Gorąco polecam wpis Marka Millera na jego blogu, poświęconym błędowi popełnionemu przez Financial Times w opisie sprzedaży największych dzienników na świecie. Marek z kolegą postanowili to sprawdzić i wypomnieć błąd FT. Redakcja podziękowała za wskazanie błędu i poprawiła tekst wiszący już na stronie Internetowej. Nie przyznała się jednak publicznie do błędu, nie przeprosiła czytelników za pomyłkę, pomimo tego, że jako jeden z najbardziej opiniotwórczych tytułów na świecie tekst pierwotny cytowany był przez niezliczoną liczbę serwisów branżowych. O szczegółach można przeczytać na blogu.

Wpis ten skłonił mnie do refleksji nad paradygmatem obowiązującym w środowisku profesjonalnych mediów. Spotkał się z nim chyba każdy PR-owiec, szef firmy, polityk, czy lider dużych projektów społecznych, słowem - każdy, komu na sercu leży, co o jego przedsięwzięciach donoszą media. Tym paradygmatem jest całkowite NIEPRZYZNAWANIE SIĘ DO BŁĘDÓW.
Nawet jeśli redakcja wie, że podała nieprawdziwe informacje i na drodze prawnej doszło do zmuszenia jej do sprostowań i przeprosin, to w wielu przypadkach podaje się je w miejscu nie do zauważenia przez masowego czytelnika lub widza i opatruje się dodatkowo komentarzem, którego wymowa jest taka, że „drukujemy, ale i tak mamy rację” lub „coś jest na rzeczy”. Inne sprostowania i odpowiedzi w 99 proc. trafiają do kosza.

Mam wrażenie, że powodem jest źle pojęta duma, o której pisze Marek Miller. Prawdopodobnie wychodzi się z założenia, że przyznanie się do błędu jest oznaką słabości i grozi atakiem konkurencji lub utratą audytorium. Dziennikarz z pozycją i medium ze znaną w całej Polsce marką nie mogą przecież popełniać błędów. Tymczasem w dobie wszechobecnej komunikacji, przyjmowania ról mediów przez zwykłych obywateli/konsumentów i działań typu „mówimy potężnej gazecie sprawdzam” przez ekspertów, to właśnie tego typu uparte i zamknięte postawy narażają media mainstreamu na utratę wiarygodności.

Zachowania takie są dziwne tym bardziej, że kiedy rozmawia się z profesjonalnymi dziennikarzami i pyta o ich punkt widzenia, to zawsze zalecają naukę mówienia „przepraszam”. Wiedzą, że w dłuższej perspektywie postawa pokory wobec popełnionego błędu buduje naturalną wiarygodność. Przecież media, to ludzie, a ludzie mają prawo do pomyłek. Jednak pomyłki masowo rozpowszechniane powinny być prostowane na oczach masowego audytorium.

To banał, ale element tego samego problemu, więc go poruszę. Znamy przykłady „skazywania” ludzi i firm, w zastępstwie sądów i klientów, zanim zapadną jakiekolwiek wyroki. Informacje takie stanowią jedynki serwisów radiowych, TV i czołówki gazet. Po miesiącach, a czasami latach, okazuje się, że prawda wygląda inaczej i popełniono błąd. Jeżeli informacje te pojawiają się w mediach, to i tak nie są już „jedynkami” i docierają do znikomego grona odbiorców.

Takie postawy będą musiały się zmieniać. Nikt nie podważa roli mediów profesjonalnych w naszym życiu, a ja osobiście życzę im jak najlepiej. Postawy mediów, tak samo jak firm i osób publicznych, muszą być budowane na naturalności. Jeżeli popełniamy błąd, to powinniśmy za ten błąd przeprosić. Życie ludzi jest przecież wielowymiarowe. Nie zawsze mamy rację, czasami zmieniamy zdanie. Dlaczego to ukrywać. Dlaczego to się musi zmienić? Bo coraz częściej takie błędy będą piętnowane w sieci i powodować będą realną utratę widzów, czytelników, słuchaczy, a tym samym konkretne straty finansowe.

W tym przypadku Marek Miller z kolegą posłużył za V władzę, kontrolującą wielką gazetą i podane przez nią informacje. Blogosfera, pełna ekspertów, będzie pełniła taką właśnie rolę. Takie role pełnią liczne watchdogs, które jestem pewien rozwijać będą się w Polsce z sukcesami. I ważne, by „wielkie” media, ich menedżerowie i dziennikarze, nie traktowali tego typu aktywności jako aktów wrogich wobec nich, bo tworzą je ludzie będący ich prawdziwymi pasjonatami. Mogą sobie wzajemnie wiele zawdzięczać. Wbrew temu, co niektórzy sądzą, jedni nie zastąpią też drugich :))

czwartek, 3 września 2009

Obywatelskie zaangażowanie Internautów


The Pew Internet & American Life Project opublikował interesujący raport na temat Internetu i obywatelskiego zaangażowania w USA. Badanie przeprowadzono w sierpniu 2008 roku, czyli w okresie szczytu zaangażowania Amerykanów w kampanię wyborczą. Niemniej wnioski są interesujące i warto się nad nim pochylić. Z subiektywnego punktu widzenia najciekawsze z nich, to:

- Brak jasnej odpowiedzi na pytanie, czy zaangażowanie w politykę online młodych ludzi przekłada się w długiej perspektywie na ich bezpośredni udział w procesach politycznych, takich jak udział w wyborach, prowadzenie kampanii offline, komunikowanie się z wybranymi urzędnikami, etc. Choć trzeba przyznać, że kampania i sukces wyborczy Baracka Obamy są odpowiedzią na to pytanie (w raporcie widoczna jest również ogromna różnica między donatorami Republikanów i Demokratów w sieci. Tylko 18 proc.wspierających Republikanów czynilo to online, u Demokratów 39 proc.). Odpowiedzią pozytywną są również blogerzy i uczestnicy społeczności, o czym za chwilę.

- Inernauci aktywni online są również bardziej aktywni offline. I jest to zasada ogólna dotycząca różnych grup wiekowych. Najaktywniejsi obywatelsko w realu są interanuci prowadzący blogi i korzystający ze społeczności w sieci. Ich zaangażowanie jest dużo większe niż innych użytkowników Internetu.

- Daje to podstawę do zbudowania tezy, że w miarę rozwoju blogów i social networking zachowania obywatelskie charakteryzujące te grupy będą wspierać długookresowo wzorce postaw pro-obywatelskich (37 proc. użytkowników Internetu między 18-29 rokiem życia używa blogów i społeczności jako miejsca obywatelskiego zaangażowania, czyni tak tylko 17 proc.osób w wieku 30-49 lat, 12 proc. w wieku 50-64 i 10 proc.osób starszych)

- Istnieje bezpośredni związek między aktywnością obywatelską a przychodami i poziomem wykształcenia. Im wyższe dochody i wykształcenie tym większe zaangażowanie zarówno online jak i offline.

- Osoby komunikujące się z instytucjami publicznymi za pośrednictwem e-maili są dużo bardziej usatysfakcjonowane uzyskaniem odpowiedzi niż czyniący to tradycyjną drogą telefoniczną, listowną lub poprzez kontakt bezpośredni.

Ostatni punkt powinien przykuć uwagę przedstawicieli administracji, bo jest szansą na poprawę opinii o jakości obsługi obywateli.

Komentatorka badań, Julie Barko Germany z Uniwersytetu Waszyngtona, oceniła, że głównym wnioskiem na przyszłość jest wielkie zadanie uświadomienia obywatelom wagi i użyteczności narzędzi Internetowych oraz nauczenie ich korzystania z szerokiej gamy możliwości komunikacyjnych. Podkreśliła, że główną rolę w tym procesie odegrać mogą publiczne biblioteki.

Na doswiaczeniach amerykańskich uczyć można się również w Polsce. Moją uwagę w komentarzu Germany zwróciło położenie nacisku na rolę bibliotek publicznych w edukacji internetowej. Tym bardziej, że mam przyjemność uczestniczyć zawodowo w podobnym przedsięwzięciu w Grupie TP. Przypomnę, że w sierpniu MKiDN, MSWiA, Grupa TP i Fundacja Rozwoju Społ. Informacyjnego podpisały porozumienie o internetyzacji polskich bibliotek gminnych i stworzenia z nich centrów kulturalno-społecznych w gminach, gdzie również będzie można uczyć się korzystania z nowych narzędzi komunikacyjnych. W przygotowywaniu tego przedsięwzięcia bazowano, między innymi, na wzorcach amerykańskich. Świat okazuje się mały.