poniedziałek, 30 marca 2009

Lokalne dziennikarstwo z oddali - komputer zamiast człowieka

Jeżeli ktoś uważa system medialny w Stanach Zjednoczonych – stolicy wolnego słowa – za wzorcowy, to się myli. Radykalnie postępująca konsolidacja amerykańskich mediów i debata wokół niej jak w soczewce skupia problemy współczesnego rynku medialnego, z którymi przyjdzie się zmierzyć być może również Polsce. Przede wszystkim odnoszą się one do misji dziennikarstwa lokalnego.

18 stycznia 2002 roku, około godziny 1.39 w nocy pociąg Canadian Pacific Railway, ciągnący 112 wagonów i wiozący niebezpieczne chemikalia wykoleja się w okolicy miasta Minot w Północnej Dakocie. Trucizna szybko się rozprzestrzenia, tworząc chmurę obejmującą swoim zasięgiem prawie połowę domów uśpionego miasta. Ludzie zaczynają się dusić. Spanikowani włączają nerwowo odbiorniki radiowe i telewizyjne w poszukiwaniu alarmowych informacji. Opisem tego tragicznego wydarzenia rozpoczyna się książka Erica Klingenberga „Fighting for air”. Wydarzenie przytaczane przez Klinenberga, wykładowcę Uniwersytetu Nowojorskiego, pokazało słabość amerykańskich mediów, zdominowanych przez duże koncerny, oderwanych od lokalnych społeczności. W konsekwencji wypadku w Minot, ponad 330 osób poddanych zostało pilnej terapii, ponad tysiąc osób znalazło się pod specjalną opieką lekarską przez kolejne tygodnie. Nie wiadomo jakie inne skutki zatrucia ponosić będą mieszkańcy w przyszłości.

Prawo z czasów zimnej wojny

Od czasów zimnej wojny w USA media posiadają specjalne obowiązki wprowadzone w 1951 rok przez prezydenta Trumana i modyfikowane od tamtej pory wielokrotnie. W skrócie polegają one na automatycznej możliwości wykorzystania stacji radiowych i telewizyjnych do przekazywania przez właściwe służby i władze terenowe informacji alarmowych. W tym wypadku wyznaczona do tego stacja, należąca do największej na rynku radiowym korporacji, nie zadziałała. Techniczny błąd systemu zbiegł się ze zlekceważeniem ze strony zarządzających radiostacją. Mieszkańcy, zamiast usłyszeć komunikaty instruujące ich, w jaki sposób zabezpieczyć mieszkania i rodziny przed trującym gazem, słyszeli wyłącznie muzykę rozrywkową.
Nie można się więc dziwić, że problemy mediów traktowane są w Stanach Zjednoczonych śmiertelnie poważnie. Styczniową audycję telewizji PBS o koncentracji właścicielskiej na rynku mediów poprzedza obszerny reportaż dotyczący tragicznego w skutkach huraganu Katrina, który pochłonął w 2005 roku ponad 1200 ofiar. Przedstawia w nim bohaterską i służebną postawę lokalnego i tworzonego przez pasjonatów radia w Hanckock County w stanie Missisipi, którzy przez cały czas trwania cyklonu i powodzi, przebywając w samym centrum huraganu, przekazywali nieustannie informacje alarmowe, ogłoszenia i organizowali wzajemną pomoc mieszkańców. Robili to, ponieważ dramat dotyczył ich rodzin, przyjaciół, domów i dobytków całego życia. Żadna z komercyjnych i należących do gigantów rynkowych stacja nie mogła wykonać tego zadania, gdyż ich redakcje oddalone są od takich miejsc dziesiątki i setki kilometrów. Nawet jeżeli włączają się w akcję pomocy, to nie mogą być skutecznie na równi z doskonale znającymi lokalną specyfikę mediami lokalnymi.

Lokalne radio centralnie sterowane

Eric Klingenberg udowadnia, że koncentracja stała się niebezpieczna dla demokracji. Stacje telewizyjne i radiowe, ale także prasa, należące do potentatów rynkowych nie wywiązują się z podstawowych obowiązków dziennikarskich, jakim jest rzetelne informowanie opinii publicznej o wydarzeniach dotyczących ich miasta, miejscowości i faktach mających wpływ na życie mieszkańców. Podobne przykłady jak ten przytoczony na początku zdarzają się częściej. Małe media lokalne wielokrotnie stawały się w sytuacjach kryzysowych największym motorem ratunkowym, pozwalającym uniknąć paniki. W stacjach należących do potentatów dziennikarze w terenie nie są potrzebni, bo przy radykalnych zmianach formatów, stosuje się specyficzny outsourcing w produkcji informacji, nawet tych lokalnych, które stają się przez to ogólne i tracą na jakości. Audycje przygotowywane są przez centrale oddalone o kilkadziesiąt i kilkaset kilometrów od miast, których dotyczą, emocjonalnie oderwane od lokalności. W celu redukcji kosztów zatrudnia się lektorów nagrywających wielogodzinne audycje dla różnych miast. Zdarzają się przypadki sztucznie podawanych informacji mających zmylić mieszkańców, co do miejsca ich powstawania. Główny zarzut opiera się jednak na fakcie skrajnej komercjalizacji mediów posiadanych przez koncerny. Przedstawiciele biznesu wcale nie ukrywają swoich intencji. W wywiadzie, jakiego udzielił the Wall Street Journal kilka lat temu były prezes Clear Channel Randy Michaels, porównał działalność swojego koncernu do McDonalda: „W niektórych regionach kraju można dostać [w McDonaldzie] pizzę, w innych kurczaka, ale wszędzie jest Big Mac. Ciągle poszukujemy jak zastosować tę zasadę w radiu”. Takie myślenie nie dziwi w kraju, gdzie organizator przerywa nawet mecze NBA w celach reklamowych, co – jak wszystko – ma swoje wady i zalety. Przekaz dziennikarski traktowany jest jak produkcja contentu do idealnie sformatowanego produktu, dla którego poszukuje się reklamodawców. Lokalne dziennikarstwo i dziennikarstwo śledcze, wymagające stałego patrzenia na ręce instytucjom państwa i administracji w terenie, wymagające konsekwencji, wsparcia finansowego i instytucjonalnego, obumierają, bo są zbyt kosztowne. Rozwój Internetu, blogów i stron aktywistów społecznych nie są w stanie zastąpić profesjonalnych redakcji. W czasie trwającego na rynku mediów kryzysu temat staje się jeszcze bardziej aktualny niż kiedykolwiek.

Czy opisany przez Klinenberga mechanizm umierania dziennikarstwa lokalnego dotyczy wyłącznie Stanów Zjednoczonych?

1 komentarz:

  1. Ciezko wymagac od mediow lokalnych wyzszych standardow pracy niz od mediow ogolnopolskich oni musza grac wg. tych samych zasad i nie maja specjalnie niszy, do ktorej mogli by uciec (tak jak np. producenci lokalnej zywnosci, ktorzy najpierw przegrywali z wielkimi fabrykami bo mieli znacznie wieksze koszta a pozniej zaczeli walczyc i wygrywac wg. wlasnych zasad).
    Z drugiej strony w samej tylko Warszawie funkcjonuje kilkanascie lokalnych gazet i gazetek i jest to fenomen, ktorego prawde powiedziawszy do konca nie rozumiem, ale gdybym mial strzelac to odpowiedzi szukalbym w niedorozwju oferty reklamowej skierowanej do malych lokalnych graczy a nie w tym, ze te tytuly (w wiekszosci darmowe) dostarczaja mieszkancom unikatowy content. Lokalna prasa w takim ksztalcie ma jeszcze mniejszy sens niz prasa ogolnopolska (tj. platne tytuly) i pewnie padnie szybciej niz ta druga. Droga wyjscia z tego patu wiedzie przez spolecznosci (co jest de facto powrotem do zrodel tylko ze w nowej formule) i kompletna zmiane sposobu myslenia o takich sprawach jak 'dziennikarstwo lokalne' (ktore powiedzmy sobie szczerze poza sytuacjami kryzysowymi czesto jest po prostu nudne i przegrywa pojedynek o uwage odbiorcy z tego wlasnie powodu) czy 'media lokalne', ale rynek nie wypracowal jeszcze sensownego modelu (mmwarszawa,mm.. - zapowiadalo sie ciekawie ale to slepa uliczka jak dla mnie), na tym polu bedzie sie teraz sporo dzialo.

    Jestem ciekawy dlaczego w tym samym szeregu stawiasz dziennikarstwo sladcze? Moim zdaniem nadchodza dla niego zlote czasy (zlote jak zlote, ciezko powiedziec zeby dla czegokolwiek zwiazanego z prasa nadchodzily zlote czasy;) ma to zwiazek z kilkoma rzeczami: to ostatnie co media robia pozytecznego i ciagle jest na to popyt, coraz lepsze narzedzia pracy - dostep do wszelkiego rodzaju danych jest coraz latwiejszy (google, elektroniczny krs, zeznania majatkowe, bazy firm, etc.), nie da sie bez konca walczyc na newsy - afery podnosza sprzedaz, nie da sie bez konca generowac sztucznych afer - coraz latwiej je sprawdzic (hm, chociaz tu mam watpliwosci czy to cokolwiek zmienia biorac pod uwage ze zyjemy w rzeczywistosci braku konsekwencji) no i to walka na polu pozamiatanym przez tabloidy, etc.

    uff, musimy sie w koncu wybrac na ta kawe i obgadac kilka spraw :)

    OdpowiedzUsuń