Nie tak dawno cytowałem krytyczne uwagi Jarosława Kurskiego z Gazety Wyborczej na temat dziennikarzy. Podczas debaty o stanie mediów mówił on, że grzechem środowiska jest myślenie o sobie jak o korporacji wybranej. „Jakbyśmy jedli ze stołu bogów, którymi zresztą skrycie gardzimy. Tymczasem jesteśmy jedynie uprzywilejowanymi dyktatorami mód. Uprzywilejowanymi, ponieważ skazą tego zawodu jest bezkarna ignorancja i niedouczenie” - mówił naczelny GW.
PR-owcy coś o tym wiedzą. Szczególnie, że ukształtowało się przekonanie o tym, że zawód dziennikarza jest zawodem szlachetnym, a PR-owiec, to „sługa” biznesu lub innych mocodawców, pozbawiony jakichkolwiek elementów szlachetności. To ocena głęboko niesprawiedliwa i będę się z nią na blogu wielokrotnie rozprawiał.
Czy jednak podobnej oceny, jaką Jarosław Kurski sformułował w stosunku do swoich koleżanek i kolegów po fachu, nie powinniśmy również sformułować wobec środowiska PR-owego? Ponieważ pracujemy w bardzo delikatnym i wpływowym obszarze styku biznesu czy polityki z mediami, uważamy się za kreatorów świata. Brakuje nam często właściwej refleksji nad rzeczywistością. Tej etycznej i tej intelektualnej. Ponieważ udaje nam się skutecznie przeprowadzać kampanie, jesteśmy przekonani o swojej genialności. Świat leży u naszych stóp, a my odkryliśmy słodką tajemnicę skutecznych strategii w tym świecie. Jednocześnie zdarza nam się ignorować inne profesje i mieć wiedzę daleką od doskonałości. Czasami musimy uderzyć się w piersi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz