czwartek, 26 lutego 2009

Dystans studentów do polityki ?

Wraz ze studentami zakończyliśmy semestralne ćwiczenia z politycznego PR w Instytucie Politologii UKSW w Warszawie. Jako semestralne zadanie studenci, podzieleni na grupy, przygotowywali strategie PR dla wybranych przez siebie polityków, partii, instytucji publicznych lub gospodarczych. W związku z tym, że zajęcia prowadzone są dla studentów politologii byłem przekonany, że większość wybierze znanych wszystkim publicznie aktorów sceny politycznej. Głównie ze względu na stosunkowo łatwo dostępne materiały niezbędne do analizy sytuacji wyjściowej, otoczenia, etc. oraz łatwiejszą identyfikację z konkretną osobą lub powszechnie znaną partią. W rzeczywistości tylko jedna studentka wybrała strategię PR posła, na temat którego pisze jednocześnie pracę magisterską. Reszta wybrała merytoryczne (pozapartyjne) obiekty swoich zainteresowań, takiej jak reforma ministerstwa zdrowia, Fundacja Odpowiedzialność Obywatelska, czy uczelniany Instytut Politologii. Okazuje się, że podobny mechanizm działa również na innych zajęciach. Oznaczać to może, że młodzi przyjaciele cechują się dużym dystansem do polityki, szczególnie rozumianej w kategoriach partyjnych. I to nawet w tak niereprezentatywnej grupie jak studenci politologii. Jeżeli przy wyborze własnych strategii życiowych definiować będą sobie politykę jako służbę publiczną, to dobrze. Jeżeli jednak spowoduje to dystans do wszystkiego, co publiczne, to fatalne dla Polski.

4 komentarze:

  1. Kiepski PR polityki jest na rękę sporej części sceny politycznej, skoro "ciemny lud" zakłada że "politycy to świnie" a "polityka to bagno" to znaczy ze nikt tak naprawdę nie będzie wymagał aby dbano o wspólne dobro, a to oznacza ze nikt (trochę przesadzam) nie będzie z tego dbania o wspólne dobro rozliczał. Ciekawe ile pozytywnych skojarzeń ma student politologii ze słowem "partia" albo "poseł" (a ile negatywnych), jeszcze ciekawsze jest to ile osób będzie w stanie wymienić więcej niż 3 ;).

    Jasne że to szkodzi Polsce, szkodzi jak cholera po pierwsze wzmacnia selekcie negatywna w polityce - a z tym będzie coraz gorzej (pokolenie, które weszło do polityki wprost z np. Solidarności, jakie by nie było, nie jest wieczne) po drugie uniemożliwia (no dobrze, utrudnia) identyfikowanie się ze swoim reprezentantem (chyba ze na zasadzie "popieram anty-Pis") po trzecie i czwarte listę skutków można ciągnąć a gdzieś na końcu będzie systematyczne podkopywanie wiary w to że na rzeczywistość można wpływać a wspólne dobro można budować.

    Być może Polsce (chociaż nie jesteśmy z tym problemem osamotnieni) jest potrzebna kampania pr'owa dla poprawy wizerunku polityki (coś jak kampania na rzecz walki z impotencja, temat trudny i rozciągnięty na lata ;) a z drugiej strony działania mające na celu obniżenie progu wejścia do działań politycznych (chyba głównie edukacja, czy w przypadku polityki ilosc aktywnych graczy możne przejść w jakość? stawiam ze tak).

    btw. fajnie Cie czytać Konrad, mam bloga w rss-ach także zaglądam tu dość często ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. coś google sobie nie poradziło z opcją "Komentarz jako"

    Jan Namedyński

    OdpowiedzUsuń
  3. Janku, dzieki. Jestem poza krajem, wiec odezwe sie dluzej jak wroce. Milo Cie czytac. Kupe lat. Zgadzam sie z Twoim komentarzem. Musimy o tym pogadac. Duza akcja PRowa, ale nie fajerwerki,tylko traktowan jak praca upodstaw przydalaby sie krajowi, polityce i PRowi, ktory traktowany jest wylacznie jak pudrowanie czegos brudnego. Sami PRowcy musza przyznac, ze nie maja recepty na madrosc, pochylic pokornie glowe,wziac sie za myslenie i prace. Jak wroce musimy porozmawiac. Pozdrawiam Cie serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z wielką przyjemnością! Daj cynk po prostu :) (jan.namedynski na gmail.com)

    OdpowiedzUsuń